Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ale bo ty nie wiesz, co to za pan? — rzekł żywo Rdzawicz. — On ma dwie słabości: zbieranie starych sztychów i fascimiliów z dzieł mistrzów renesansu — i balony. Wystawcie sobie państwo, wywnioskował, że najodpowiedniejszym materyałem na balon są krecie i mysie skórki. Tępił więc biedne krety i myszy, gdzie mógł, płacił za nie ostatni grosz, aż wreszcie, preparując je odpowiednio — strach, co tam za zapachy bywały w jego asilum — doszedł do odpowiedniej ilości i uszył balon. Trzeba ci wiedzieć, Jerzy, że pan Czempiński mieszka za światem, w jakiejś starej hali, czy kaplicy, czemś, co jest na jakie półtora piętra wysokie. Otóż raz, będzie temu miesiąc, czekamy i czekamy, Czempiński nie przychodzi. Posyłam po niego chłopaka kamieniarskiego. Wraca przestraszony i powiada, że pan Czempiński wisi w powietrzu i krzyczy. Nie rozumiemy, co się stało, bierzemy z Tężlem dorożkę i lecimy do niego, co koń wyskoczy. Co za widok! Oto pan Czempiński wisi pod powałą, trzymając się rękami linek od balonu, który się wzbił. Choć sytuacya była naprawdę tragiczna, jak tam dyndając pod powałą z krótkiemi nóżkami w powietrzu, zawołał: przy samej ziemi na tem, gdzie stanęło, ratujcie! — śmiech nas ogarnął. Na szczęście była drabinka, więceśmy go ściągnęli. Okazało się, że pan Jacek wydął wreszcie balon za pomocą wynalezionego przez siebie, jak powiada, przyrządu, umocował go za pomocą sznurka przy ziemi i chciał się wznieść na kilka stóp na próbę, czy go utrzyma, a potem na stole stanąć i balon ściągnąć. Ale sznurek pękł i balon z autorem pojechał w górę. Wisiał tam długo i krzyczał, nikt go jednak