Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jego czynu wobec matki, to to, że mu nie przyszło na myśl, że ona wolałaby nietylko na koźle u pani Schwalbe jeździć, ale nawet koła u tego powozu myć, a wreszcie pod kościół iść żebrać, niż przychodzić do spokojnego bytu, dzięki samobójstwu syna, który ją polecił opiece dobrych ludzi. Naprzód mógł to był uczynić równie dobrze, nie zabijając się. Nie potrzebował się wstydzić, bo ona mogła w odpowiedni sposób pracować. Jak Boga kocham, on tam już na Boskim sądzie, ale żeby zmartwychwstał, tobym mu kazał przedewszystkiem pięćdziesiąt batów dać.
Rdzawicz uśmiechnął się lekko:
— Strasznie po prostu ludzi bierzesz — rzekł.
— A bo prawda! może go nam analizować? — odparł Tężel zirytowany. — Próżniak był i lampart, przejadł się życiem, zatarł w sobie wiarę...
— Nie zaimponował ci tym spokojem wobec śmierci? — przerwał mu Rdzawicz.
— Tfy! — fuknął Tężel. — Ty też masz źle w głowie. Pewnie, że na razie mię wzruszył, jak każda śmierć. Ale cóż za sztuka wejść do piwnicy bez paltota, jak o zimno nie dbasz? Jeżeli ktoś ma taki zanik, jak to mówią w medycynie, strachu przed śmiercią i taki zanik serca wobec rodzonej matki, jak Drewski, to go mam, światłość wiekuista niechaj mu świeci po wieki wieków, Panie mi odpuść, pół za waryata, a pół za godnego potępienia samoluba, wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie, de mortuis nil nisi bene...
Tężel urwał i obejrzał się nieco niespokojnie koło siebie... Rdzawicz zaś rysował w milczeniu kredką na