Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Byłby w niebie!
— Tylko nie rymujcie dalej na »ebie«...
— Słuchaj, jak to mówi Merkucio o Julii?...
— Nie. O donnie Rozie, jak Bogu dobrze życzę — ozwał się głos nosowy.
— Niech żyje jej udo z przyległościami, tak?
— Niech żyją jej przyl — —
— Pst! Pan Kołolaski chce mówić.
Pan Kołolaski zaś, widocznie obawiając się, że rozmowa stanie się za swobodna, podniósł kieliszek, chrząknął i jakby chcąc jej położyć koniec, zaczął:
— Wiwat wszystko... — brakło mu konceptu i zająknął się.
— Ten toast do dna panowie! — ktoś zawołał.
Wśród głośnego śmiechu toast wypito.
Rdzawicz zasłonięty gazetą, czuł, jak mu się na przemiany robi zimno i gorąco, jak blednie i czerwieni się. Był pewny, że mówią o Maryi, choć nie wymienili jej nazwiska. Zasłonięty gazetą, ze ściśniętemi wargami, słuchał, nie zastanawiając się nad niczem, chcąc tylko wszystko chwycić, co mówią.
— Thi — ozwał się powoli, przez nos, łysy, chudy, o zblazowanym wyrazie twarzy, trzydziestokilkoletni mężczyzna, w niezmiernie wysokim kołnierzu i monoklu. — Thi, gadacie o tej pannie, jak o swojej, a tymczasem ten piękny gentleman z Ukrainy, zdmuchnie ją wam z przed nosa, jak, passez moi le mot, pies kiełbasę kotom.
— Staś Borzewski?
— A dyabli mi tam, czy on Staś, czy Jaś. Mais ma foi, jak się pieczętuję Korabiem — tu powiódł niby