Strona:PL Tetmajer - Anioł śmierci.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naturalnie — odparł mu drugi brunet, trochę starszy — przynajmniej ja przyjdę. Z tych fiksów naprawdę tylko u Żymilskich jest przyjemnie.
— No, to nie — odrzekł ktoś trzeci — ale że najprzyjemniej, to pewna. Żymilska zawsze takie piękne kobiety sprasza, jak gdyby jej mąż miał ośmdziesiąt lat.
— Ej, u niego to wszystko jedno.
— No, ale przyznajcie — ozwał się drugi brunet — nasza Marynia »taki najpiękniejsza«, jak mówią na Litwie. Nieprawdaż, panie Kołolaski? — dodał, zwracając się ku otyłemu blondynowi.
— O, prawda, że ta wasza Marynia piękna, jak marzenie — odrzekł zagadnięty z westchnieniem.
— Więc niech żyje nasza Marynia!
— I niech żyje nowa jej ofiara, zacny szlagon z pod Kiecka, imci pan Walery Kołolaski!
Wszyscy zwrócili się ku otyłemu blondynowi i poczęli trącać kieliszkami o jego kieliszek, on zaś usiłował nadrabiać miną, ale się zaczerwienił i zmieszał.
— E, z tego nic — rzekł pierwszy brunet — ze wszystkimi nami musiałbyś pan mieć do czynienia. Nie damy sobie jej wydrzeć. No, dalej, niech żyje nasza Marynia!
— Wiwat jej oczy!
— Wiwat jej usta!
— Wiwat jej biust!
— Wiwat jej gust!
— A jaki ma gust? — ktoś wtrącił.
— Nie na ciebie, to pewno.
— Może na ciebie?