Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Utul się, utul... wkrótce uspokoisz się na zawsze... i nie będziesz mnie kusiło obietnicami szczęścia przemijającego — mówiła do swojego serca. — Abowiem wszystko, czego ciało pożąda, przemija, wzgardzone już tu na ziemi przez lata sędziwe, a wiecznie trwają tylko twory duszy. Nie z łona duszy wyszła miłość niewiasty do męża.
Na kurytarzu, który łączył świątynię Atrium, rozległy się szybkie kroki.
Fausta drgnęła. Zawinąwszy się szczelnie w płaszcz, zwiesiła głowę.
Ona znała szelest tych kroków. Niepokoił on ją już niejednokrotnie.
Serce jej biło tak gwałtownie, iż słyszała każde jego uderzenie. Przycisnęła rękę mocniej do piersi.
— Ucisz się, podłe, występne, to wróg Rzymu, to Galilejczyk!
Ściągnęła brwi, przymknęła powieki. Wszystka krew spłynęła z jej twarzy.
Cisza grobu zaległa świątynię. Słychać było tylko ciężki oddech Fausty.
Szelest kroków ustał na progu. Ktoś wszedł do przybytku Westy. Chociaż kapłanka nie zwróciła oczu w stronę drzwi, mimo to wiedziała, że przed nią stoi Fabricyusz. Czuła na sobie jego spojrzenie i powstrzymała oddech.
Przez jakiś czas trwała cisza, potem zmącił ją dźwięczny, miękki głos męski.
— Nie po to, by urągać twojemu bólowi, Fausto — zaczął Fabricyusz — szukałem ciebie. Serce moje nie pragnie już smutków bliźniego. Lituje się