Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zbyteczna przezorność nie jest w czasach wojennych dobrym doradcą — mówił. — Gdy trzeba działać szybko, nie wolno się zbyt długo namyślać.
— Rozwaga nie szkodzi nigdy — zauważył Juliusz.
Flawianus zmarszczył brwi.
— Obrawszy mnie swoją głową na wypadek wojny z Teodozyuszem, złożyliście w moje ręce troskę o obronę naszych ołtarzów — odparł z lekkiem podrażnieniem w głosie. — Bez zaufania kraju nie może być nikt wodzem pożytecznym.
Juliusz pochylił głowę.
— Jeżeli przemawiasz, jako obrany przez nas wódz — rzekł — cofam moją radę i poddaję się bez oporu twoim rozkazom. Cokolwiekbyś postanowił, wykonam bezzwłocznie. Rozporządzaj moją osobą i moim majątkiem.
— Przemawiam już jako obrany przez was wódz — mówił Flawianus — zdaniem bowiem mojem rozpoczął się stan wojenny w prefekturach zachodnich z chwilą, kiedy się Teodozyusz dowiedział o buncie Arbogasta. I jako wódz rozkazuję wam, abyście wierzyli w zwycięstwo i starali się wlać otuchę w serca wątpiące. Wiara w powodzenie sprawy jest połową wygranej. Oto wszystko, czego tymczasem od was żądam. Resztę zostawcie mojemu doświadczeniu w rzeczach wojny i mojej miłości do Rzymu.
Pożegnawszy się z prefektem, wsiadł Juliusz z Galeryuszem do lektyki, która czekała na niego przed pałacem.