Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gini nie podaje swoim służebnicom czary, szumiącej rozkoszą doczesną. Lecz między mną a waszym bogiem stoi Rzym, a ten Rzym, niegdyś pan świata, stuka dziś do miłosierdzia barbarzyńców z pokorą żebraka. Między mną a waszym bogiem stoi rozpacz mojego narodu, skazanego na zagładę przez nowo czasy i nowe ludy. Okrutna obręcz cudzoziemców ścieśnia się z każdym rokiem — wasi imperatorowie podpisali na nas wyrok śmierci — wasi kapłani domagają się zburzenia naszych świątyń. Bezbrzeżna fala barbarzyńców zbliża się do nas ze wszystkich stron. Idą przed nią sztandary, ozdobione znakami waszego boga, poprzedzają ją hasła, zaczerpnięte z waszych świętych ksiąg. Dla nas nie jest wasz bóg bogiem dobroci i miłosierdzia.
Zamilkła... Zwróciła twarz ku południowi i wpatrywała się w morze, na które kładły się już gęste, czarne cienie. Jej powieki drgały, oczy szkliły się blaskiem wilgotnym.
— Toniemy, zapadamy się w przeszłość bezpowrotną — mówiła głosem zdławionym, przesiąkłym łzami — idziemy w ciemną otchłań bez słońca jutra, bez gwiazd nadziei. Czuję to, widzę... Wkrótce pokryją nas niewdzięczne mroki dziejów, jak pokryły Assyryę i Babilon, Grecyę i Egipt, jak pokryją wszystko, co spełniło swoje przeznaczenie. Prochem jest człowiek i cieniem... Nawet ruiny narodów przemijają.
Ukryła twarz w dłoniach. Szczelinami jej palców sączyły się łzy obfite.
Kiedy znów zaczęła, płakała w jej głosie skarga bolesna: