Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Kajus Juliusz? — mówił. — Witaj w Wiennie! Czy potrzebujesz czego odemnie?
— Bądź pozdrowiony — rzekł Juliusz. — Oczy moje pragną oglądać boskie oblicze naszego wiecznego pana.
— Dobrze, dobrze, ale nie dziś i nie jutro, pojutrze. Zapisz się na liście proszących i czekaj cierpliwie na swoją kolej.
Podkomorzy skinął Juliuszowi głową i oddalił się. poprzedzony przez liktorów.
Kiedy senatorowie znaleźli się znów za bramą, odezwał się Juliusz:
— Gdybyśmy się zapisali na liście, moglibyśmy czekać miesiąc i dwa na posłuchanie. Trzeba łapę i tego chłystka dobrze posmarować. Znam go. Wilcze oczy i wilcze gardło ma ten sługus.
— Bo dlaczegóż kłaniamy się tej hałastrze — wybuchnął Galeryusz, gestykulując żywo rękami. — Dlaczego stukamy do bramy, która się dla nas nigdy nie otworzy? Mówię od pierwszej chwili: bić i bić! A wy tracicie niepotrzebnie czas, zabawiając się w obłudę. Inaczej rozmawiali nasi ojcowie z wrogami Rzymu,[1]
— Na rozkaz naszych ojców przywdziewał cały świat cywilizowany zbroję — odpowiedział Juliusz z uśmiechem smutnym. — Za nami nie pójdą legiony cesarstwa.
— Pójdzie za nami Italia.

— Italię zdepcze Arbogast w jednej bitwie. Bez jego pomocy nie możemy rozpocząć wojny z Teodozyuszem, a jego przerzuci na naszą stronę tylko

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zamiast przecinka powinna stać tutaj kropka.