Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I coraz więcej rozumiał Fabricyusz doniosłość swego gwałtu. Chociaż wiedział, że poganie otaczali dziewice Westy czcią zabobonną, nie wystawiał sobie, by odczuli tak głęboko zniewagę, wyrządzoną tradycyom długich wieków.
Cofnąć się już nie mógł. Gwałt raz dokonany ciągnął za sobą łańcuch kłamstw i czynów nieszlachetnych, z chwilą bowiem, gdyby się poganie dowiedzieli o jego zuchwalstwie, skończyłaby się jego działalność w Rzymie. Wszakże mówił mu komes Walens, że odmowa Teodozyusza nie będzie jeszcze ostatecznym tryumfem nowego porządku, dopóki zaś Flawiana nie zastąpi inny prefekt pretoryum, dopóty nie przestaną prawa bałwochwalców obowiązywać dawnej stolicy państwa.
Kiedy się Fabricyusz namyślał nad środkami zabezpieczenia tajemnicy aż do nawrócenia Fausty, zbliżał się do niego sunącym krokiem lisa człowiek, okryty dziurawą togą. Idąc, uśmiechał się do siebie z zadowoleniem i ruszał palcami, jakby liczył pieniądze. Szedł tak cicho, iż zwrócił na siebie uwagę wojewody dopiero wtedy, kiedy się odezwał:
— Pozdrowienie Twojej Prześwietności przynosi sługa najpokorniejszy — mówił głosem słodziutkim, zgiąwszy się w pałąk.
Fabricyusz odwrócił się. Przed nim stał Simonides.
— Czego to? — zapytał szorstko.
— Z czemże innem mógłby tak nędzny robak, jak twój najwierniejszy niewolnik, przyjść do łaski możnego pana, jeśli nie z prośbą uniżoną — odpo-