Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom II.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cieniów. Niech ich ojciec bogów skaże na męki Taniała, za krzywdę, za boleść, za hańbę Rzymu.
Łzy błysnęły w oczach poganina.
Fabricyusz odetchnął.
— Któż przyniósł tę smutną wiadomość do miasta? — zapytał.
— Świadkiem bezbożnego gwałtu był jakiś starzec.
— Może poznał napastników? — wtrącił Fabricyusz szybko.
— Złoczyńcy mieli na głowach kaptury, a na twarzach czarne zasłony. Niech ich gromy Jowisza wkrótce dosięgną!
Fabricyusz uderzył konia piętami i ruszył cwałem ku Palatynowi. Szła za nim klątwa żołnierza, mącąca tonem syczącym jego radość.
Wszędzie, gdzie przejeżdżał, widział zamknięte sklepy, warsztaty i smutnych ludzi. Mężowie, przyodziani w czarne togi, spieszyli do świątyń. Kobiety z ludu zawodziły przed domami, rwały sobie włosy, posypywały suknie prochem ulicy.
Wojewoda, patrząc na te szczerą rozpacz, zrozumiał, jak ciężko obraził uczucia pogan.
Daremnie przekonywał się, że obelga, wyrządzona bałwochwalcom, nie jest obelgą, że nawracając kapłankę Westy, zasłuży się dla swojej wiary. Klątwa pachołka dzwoniła w jego uszach, wciskała się do mózgu, do serca, budząc w nim sumienie żołnierskie.
Porwał Faustę, jak skrytobójca, sprzymierzywszy się z prostymi złoczyńcami. Nie w jawnej walce wydzierał z paszczy losu swoje szczęście.