Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teodoryk miał ochotę palnąć tego draba w kark, ale przypomniawszy sobie rozkaz wojewody, wypił wino i odparł:
— Niech cię Fortuna wynagrodzi za dobre słowo takim worem złota, żeby go sto mułów nie uciągnęło.
— Gdyby nasze miasteczko zaszczyciło więcej takich godnych mężów, jak ty, spełniłoby się twoje życzenie wkrótce — odpowiedział Wulkan. — Ale dzielność zanika w Rzymie. Uważaj mój dom za swój i rozgość się, jak u siebie. Zaraz każę podać wieczerzę.
Wyrwał pochodnię z kupy piasku i poświecił Teodorykowi do drugiej izby. Na złodziejów, którzy tłoczyli się za nim, fuknął:
— Odczepcie się, łajdaki, bo Julka będzie miała robotę! Nie dla takich chłystków, jak wy, towarzystwo bohaterów. Długie palce powinny podziwiać zdaleka mistrzów noża.
W izbie drugiej było kilka stołów i ław. Zamiast pochodni, paliła się tu lampa, zawieszona u sufitu.
— Odpuść mi, szanowny gościu, że nie będę ci sam usługiwał — mówił Wulkan do Teodoryka — ale ty wiesz, że oko gospodarza podwaja zarobek.
Odciągnąwszy Simonidesa na stronę, szeptał:
— Niech ja o tem wiem, gdy twój przyjaciel będzie miał jaką porządną robotę. Pamiętaj, że znajdziesz u mnie zawsze dzban albańskiego.
Simonides poklepał Wulkana protekcyonalnie po ramieniu.