Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Symmachus targał niecierpliwie purpurowy szlak swojej tuniki. Wyraz jego twarzy zmieniał się ciągle, to zdumiony, to szyderski.
— Twierdzisz tedy stanowczo — rzekł przez zaciśnięte zęby — iż Rzym Cezarów należy już do bezpowrotnej przeszłości?
— Twierdzi to za mnie obecny stan cesarstwa odpowiedział Ambrozyusz. — Którzy byli sługami sług naszych przodków, stali się naszymi panami; którzy uczyli się od nas męstwa i karności, świecą nam przykładem cnót obywatelskich i żołnierskich.
— I lud rzymski nie bluźni już bogom i nie tarza się w rozpuście. Zmartwychwstały cnoty naszych praojców.
— Zmartwychwstały za późno. Z rozbudzoną świadomością ludów barbarzyńskich, które zalały cesarstwo, nie walczyć nam, niedobitkom dogorywającego plemienia. Tworzymy zastęp tak szczupły, iż bylibyśmy nierozumni, gdybyśmy chcieli narzucać ludzkości swoją wolę.
— Towarzysze naszych królów tworzyli zastęp jeszcze szczuplejszy, a mimo to podbili świat.
— Podbili świat, bo dawali mu w zamian za odjętą wolność prawo i porządek, dziś jednakże zmieniło się położenie. I barbarzyńcy umieją już sądzić i rozkazywać. Nasze cnoty zwiędły. Światu potrzeba cnót innych, większych, szerszych...
Zamilkli. Konsul, podniósłszy się z krzesła, chodził szybkim, niespokojnym krokiem po sali, rzucając od czasu do czasu na biskupa spojrzenie ukośne. Po jakimś czasie zatrzymał się przed nim,