Wojewoda, który się takiego obrotu rozmowy nie spodziewał, milczał zakłopotany. Po chwili odparł:
— Nie jest rzeczą śmiertelnika zgłębiać drogi i środki, jakiemi się Stwórca i Pan świata do celów swoich posługuje. Krew ludzka jest Mu widocznie jeszcze potrzebna, kiedy się jej domaga. Gdy nadejdzie chwila właściwa, nastanie niezawodnie na ziemi zapowiedziane królestwo niebieskie.
Teraz spojrzał senator zdziwiony na wojewodę. Była to dla niego mowa obca, której jego sceptycyzm nie rozumiał. On pytał wszędzie i zawsze: dlaczego, dokąd, w jakim celu? A ten Galilejczyk zamykał i oczy i uszy i szedł przed siebie, nie oglądając się na prawo i na lewo.
— Tak sądzisz? — zapytał, chcąc pobudzić wojewodę do mówienia.
— Tak wierzę! — odpowiedział chrześcianin ciepłym głosem głęboko odczutego przekonania.
— Mniemasz że nasza krew jest twojemu Bogu potrzebna?
— Wierzę, iż Bóg prawdziwy postanowił w niezbadanych wyrokach swoich waszą zagładę, bo gdyby tak nie było, nie oddałby steru państwa w ręce tak żarliwych chrześcian, jak Teodozyusz i Walentynian, i nie wybrałby mnie na wojewodę Italii.
Senator słuchał uważnie. Wojewoda odpowiadał ciągle: wierzę!
Słowo to uderzyło Rzymianina. Patrzył on na twarz Fabricyusza, rozjaśnioną dziwnym płomieniem, tryskającym z jego czarnych oczu.
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/104
Wygląd
Ta strona została skorygowana.