Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Domyślam sie[1], że blizna, która zdobi twoje czoło, pozostaje w związku z tą ostatnią przygodą — odezwała się.
Wojewoda uśmiechnął się do siebie. Jakieś rozkoszne wspomnienie rozjaśniło jego męskie oblicze.

— Frankowie zaskoczyli mnie w lasach, znienacka, w liczbie tak przeważającej — opowiadał — iż zrozumiałem od razu, że została mi tylko obrona. Ludzie moi zwarli się bez komendy, jak stado osaczonych jeleni, gotowi walczyć mieczem, tarczą, pięścią, zębami. Byliśmy przekonani, iż żaden z nas nie wyjdzie z tej matni cały. I wyjść nikt nie pragnął, ocalenie bowiem życia równałoby się niewoli. Wszelki opór był daremny. Barbarzyńcy spadali na nas tak licznie i z taką gwałtownością, że rozbili nas wkrótce na krwawe strzępy. Tuż obok mnie stał chorąży. Widzę, że się chwieje, że pada... Chwytam sztandar, zrywam znaki cesarskie, ukrywam je pod tuniką, na piersiach... Wydrzecie je, ale tylko razem z mojem sercem! Już otaczają mnie nieprzyjaciele, już ściskają mnie żelazną obręczą... Oparty plecami o drzewo, bronię się resztkami sił. Nie obronię się, nie wytrzymam tego straszliwego nacisku.. Czuję, że chcą mnie wziąść żywcem... Odwracam miecz, by go utopić w gardle... Wtem spada mi na czaszkę jakiś olbrzymi ciężar i coś bardzo gorącego zalewa mi twarz, oczy, szyję... Słaniam się, głowa moja tonie w morzu czerwonych iskier, iskry rozpływają się w szarej mgle i ogarnęły mnie ciemności...

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – się.