Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I Konstancyusz Galeryusz nie obraził się na dziewczynę. I on odpowiedział na wybuch jej wesołości uśmiechem życzliwym.
— Ten pusty dzieciak, jak Kajus Juljusz swoją siostrę nazywa — rzekł do Fausty Auzonii — umie, gdy potrzeba, myśleć bardzo poważnie.
Porcya zerknęła z ukosa na patrycyusza.
— Jestem ciekawa — wtrąciła — gdzie Konstancyusz Galeryusz miał sposobność przekonać się o moich szczególnych cnotach?
— Patrzę na ciebie od lat pięciu.
— Wiadomo, że masz wzrok krótki.
— Pomaga mi serce!
Powtórnie zadzwonił srebrny śmiech dziewczyny.
— Konstancyusz Galeryusz ma serce! — zawołała.
— A ty sądziłaś? — zapytał patrycyusz.
— Widzę w tobie tylko kości.
— Porcyo! — odezwał się znów senator. — Po zwalasz sobie zawiele!
Porcya wzruszyła ramionami, jakby chciała powiedzieć: wszystko mi jedno.
I tym razem nie obraził się Konstancyusz Galeryusz. Spojrzał na swoje duże ręce i uśmiechnął się dobrotliwie.
— Ogromne! — mruknął ku ogólnej uciesze całego towarzystwa. Mogłyby dusić niedźwiedzie, a muszą być bezczynne.
— Mogłyby łupać drzewo — zauważyła Porcya.
— Robili to moi przodkowie, koloniści w Recyi — odparł patrycyusz. — Mnie czeka inna robota.