— Niech bogowie dadzą naszemu imperatorowi panowanie bez trosk i bez wojen — odparł prefekt.
— Dbały o dobro państwa i o świętość prawa, przypomina imperator Twojej Prześwietności rozporządzenie, wydane zeszłego roku przez wiecznego Teodozyusza.
To rzekłszy, podniósł się wojewoda z kolan i podał prefektowi pargamin, zamknięty dużą purpurową pieczęcią.
Oczy liktorów i urzędników zwróciły się na prefekta, śledząc ciekawie wyraz jego twarzy.
Wszyscy odgadli, co znaczyło owe przypomnienie Walentyniana, który nie postanawiał nic bez zasiągnięcia rady Teodozyusza, zaciętego prześladowcy wiary rzymskiej.
Ale poważne oblicze Nikomacha Flawiana było tak spokojne, jak gdyby pismo cesarskie zawierało wiadomość najobojętniejszą.
— Gdyby do poparcia woli naszych boskich i wiecznych panów było potrzeba siły zbrojnej — mówił Winfridus Fabricyusz — mam rozkaz oddać na usługi Twojej Prześwietności legiony Italii.
Prefekt nie odrzekł nic. Pożegnawszy wojewodę pochyleniem głowy, wstał z krzesła i udał się do swojej pracowni, przylegającej do sali. Tu rozwinął jeszcze raz pargamin i zagłębił się w jego treści.
W miarę, jak odczytywał rozporządzenie cesarskie, osnuwały jego czoło cienie smutku. Jego rysy, dotąd zwarte, rozluźniały się, miękły; powieki zamykały się wolno, wargi obwisły. Cała postać zdawała się kurczyć, załamywać. Robił w tej chwili
Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/052
Wygląd
Ta strona została skorygowana.