Strona:PL Teodor Jeske-Choiński Ostatni Rzymianie Tom I.djvu/050

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wości i dobroci przyświeca nam, dzieciom Rzymu, jak słońce wiosenne. Nie dekuryon skarżył się prefektowi, lecz Rzymianin Rzymianinowi.
— Podnieś się i mów dalej — odezwał się znów równy, chłodny głos Flawiana.
— Niech reszty dopowiedzą te łachmany! — zawołał dekuryon, odchylając togę. — Kiedy mnie strażnicy cesarscy ujęli, znęcali się nade mną, jak nad ojcobójcą. Pieniądze zabrał mi ich dowódca, sukniami podzielili się żołnierze; karmili mnie padliną, poili wodą cuchnącą. Zapomnieli o nas bogowie Rzymu, oddali nas na pastwę wschodnich zabobonów i cudzoziemców. Panowie świata stali się sługami barbarzyńców.
Powtórnie drgnęły usta prefekta. Nachyliwszy się nad dekuryonem, wyrzekł:
— Nie w mocy mojej zdjąć z ciebie ciężar, którym cię woła naszego wspólnego pana obdarzyła, przeto wrócisz do Pyksus i będziesz pełnił dalej urząd, przywiązany do twojego majątku. Abyś zaś nie był narażony na samowolę urzędników, poślę do twojej gminy senatora, który rozpatrzy na miejscu stan rzeczy i obniży, w razie potrzeby, wysokość podatków i liczbę żołnierza. Pieniądze, zabrane przez dowódcę straży, odbierzesz z rąk władzy.
Dekuryon przyjął ten wyrok bez oporu. Wiedział, że sąd prefekta rozstrzygał ostatecznie wszystkie sprawy poddanych rzymskich.
Schyliwszy się jeszcze niżej nad Hortenzyuszem, mówił Flawianus głosem stłumionym:
— Losy narodów spoczywają w ręku bogów i mężów odważnych. Nadeszły czasy, w których