na siebie i opuszczał dom, aby się połączyć z tłumem, który płynął wszystkiemi ulicami ku bramie Kapeńskiej. Zamożniejsi, mogący płacić za miejsca wygodne, sadowili się na rusztowaniach, zbudowanych wzdłuż chodników.
Cały Rzym pogański chciał wziąść udział w uroczystości, jaka się odbywała w pałacu Symmacha. Bo ten możny pan, słynny mówca i pisarz, najbogatszy senator Italii, konsul na rok bieżący, bronił z narażeniem mienia i życia bogów narodowych. Nawet gniewu imperatora Teodozyusza nie ulękła się jego gorliwość. Niejednokrotnie miażdżyła go niełaska cesarzów chrześciańskich, a on dźwigał się zawsze, by służyć dalej sponiewieranej wierze praojców. Gdyby nie on i jego druh serdeczny, pan równie znaczny, prefekt Nikomachus Flawianus, błyszczałby już na Kapitolu krzyż Galilejczyków[1].
A ci dwaj Rzymianie dawnego obyczaju wzmacniali dziś związek przyjaźni węzłami krwi: Symmachus zaślubiał córkę swoją Galię synowi Flawiana.
Gdy się na niebie pierwsza gwiazda ukaże, zapłonie tysiące pochodni i z pałacu wysnuje się orszak weselny. Ojciec, otoczony rodziną i całą klientelą, odprowadzi młodą pannę na Wiminał, do siedziby Flawianów.
Przeto wyległ cały Rzym pogański na ulice, by obrońcom bogów narodowych dać dowód uznania i wdzięczności. Niech Galilejczycy, którym się udało
- ↑ „Galilejczycy” — przezwisko, nadawane chrześcianom przez pogan.