Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Uczyli mnie kapłani chrześciańscy, iż nienawiść bogów Olimpu zgaśnie, strawiona miłością nowego rządcy świata. Ci kapłani nie słyszeli nigdy okrzyku dwóch wojsk nieprzyjacielskich i nie widzieli nigdy walki mężów, bo gdyby raz zadrżeli przed okrucieństwem tego okrzyku i zbledli na polu bitwy, przerażeni jej zaciekłością, zwątpiliby na zawsze o Królestwie Niebieskiem, które zapowiadają na ziemi. Marzyciele... marzyciele... Nie tu ono zakwitnie, nie między ludźmi wzniesie się jego tron promienny.
Ukrył twarz w dłoniach i zgiął kolana.
— A was — modlił się — co oddaliście dziś życie za cześć Rzymu, niech Bóg bogów wynagrodzi dolą jaśniejszą na świecie innym. Jakiekolwiek były uczucia, które prowadziły wasz oręż — w imię obowiązku zginęliście, dochowawszy przysięgi, złożonej sztandarom. Niech was Bóg miłosierdzia i dobroci przygarnie do swojego łona i zabliźni rany i da wieczne zapomnienie nikczemności tej ziemi! I moja dusza pragnie już tego zapomnienia innych światów... bardzo... bardzo... Tak tu wszystko boli... i ludzie... i sprawy ich... nienawiści i miłości... zachwyty i obłędy...
Lekarz podniósł twarz do nieba i szeptał:
— Bardzo... bardzo...
Nie męzkie oblicze oświetlił księżyc, chociaż je wichry i słońce spaliły. Duże smutne oko niewieście szukało ponad sobą owego pocieszyciela wydziedziczonych, którego nie mogło znaleźć na ziemi. I niewieście łzy zalśniły w źrenicach, drżały przez chwilę