Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom IV.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ziewnął, przeciągnął się i splunął.
— Nic mądrego nie wymyślili bogowie, stworzywszy ziemię i ludzi. Zawsze to samo.
— Boski Marek Aureliusz gotuje ci przyjemną rozrywkę — odezwał się Mucyusz.
— Był tu — zawołał Lucyusz żywo. — I cóż? Zabawił się moim widokiem?
— Po swojemu.
— Ronił łzy nad moim upadkiem?
— Zabiera cię z sobą na wojnę.
— Doskonale — wyrzekł cesarz ku zdumieniu Mucyusza. — Bawiłem się wybornie w czasie wyprawy na Partów, a pobyt w stolicy znudził mnie już straszliwie. Nowe położenie, nowe wrażenia... Jedziemy na wojnę. A teraz zostawcie mnie, przyjaciele, Morfeuszowi. I wam przyda się trochę snu, abyście mogli wytrzymać wieczerzę u Lidyi.

................

Już świtało, kiedy Marek Kwintyliusz wstępował w progi swojego dworca, otoczony licznym orszakiem niewolników.
Zaspany szatny chciał odebrać od niego suknie, ale on odsunął go ruchem ręki i wyrzekł:
— Nie potrzeba. Zostawcie mnie samego... Niech wywoływacz czuwa...
Służba oddaliła się bez szelestu, a pan ułożył się w sali przyjęć na sofie i zapatrzył się w migotliwe światło lampy, panującej nad klombem kwiatów afrykańskich.