Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tej chwili nie jest żadna z nich ważniejsza od mojej czupryny. Wystaw sobie, że zaczynam już siwieć. Ufarbuj mnie na skroniach wodą orzechową — mówił Marek do sługi, pełniącego czynnośc fryzyera.
— Mam dziś sprawę bardzo ważną — powtórzył Fabiusz z naciskiem.
— Na Herkulesa! — ofuknął go Marek. — Imperatorem nie jesteś, żebyś nie mógł czekać na pretora.
Fabiusz zagryzł wargi i chodził po pokoju krokiem niecierpliwym.
— Ściągasz mi zanadto sznurowadło w kostce — gromił Marek niewolnika. — Tak, teraz dobrze. A ty, podnieś zwierciadło wyżej.
Przypatrywał się uważnie odbiciu swojej głowy w płycie srebrnej, śledząc robotę fryzyera.
— Podaj tunikę!
Szatny zarzucił na pana suknię jedwabną.
Jeszcze raz obejrzał się Marek od góry do dołu i oddaliwszy służbę, zwrócił się do Fabiusza.
— Słucham teraz owej sprawy bardzo ważnej. Czy znów co zbroiłeś?
Fabiusz, przekonawszy się własnemi oczyma, że niema nikogo w przyległych pokojach, stanął tuż obok pretora i wyrzekł szeptem:
— Owa przeklęta Germanka uciekła dzisiejszej nocy z moim pasztetnikiem.
— Z pasztetnikiem! Jaka szkoda! — zawołał Marek ze szczerym żalem. — Nikanor był takim majstrem w swojej sztuce, iż chciałem cię prosić, żebyś mi go odstąpił.
Fabiusz rzucił się niecierpliwie.
— Pretorze! — mruknął.