Przejdź do zawartości

Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaludniła się scena. Demony grozy wojennej uderzały tarcze o tarcze, amorki, gracye i hory — prześliczne dziewczynki — poruszały złotemi skrzydełkami i boginie gotowały się do walki.
Wtem odezwały się flety i poważna Juno obiecywała przy ich wtórze sędziemu, wskazanemu przez gromowładnego Jowisza, za wyrok życzliwy panowanie nad Azyą. Wolno kołysała się małżonka boga bogów, przemawiając do Parysa miarowemi pantominami.
Gwałtowna Minerwa rzucała się na scenie, jak opętana. Naokoło niej biegli demoni przestrachu, nadzy chłopcy, tańczący taniec mieczów. Brzęk i szczęk żelaza rozbrzmiał w teatrze. Sławę ci dam wojenną i wieniec bohatera — mówiły szybkie, dzikie ruchy córki jowiszowej. — Sławę, sławę! — wtórowała orkiestra, wygrywająca marsze doryckie.
Chłodno przyjął Parys zabiegi Junony i Minerwy. Chłodno śledziła publiczność ich pantominy.
Ale oto odezwały się znów flety, a śpiewały tak miękko, taką słodką pieśń lidyjską nuciły, że ciało układało się samo w ruchy łagodne, faliste.
Grzmot oklasków odezwał się teraz. Do Parysa zbliżyła się Wenus. Prawie zupełnie naga, przepasana tylko przez biodra lekką, przejrzystą, niebieską tkaniną, olśniewała niezwykłą urodą. Biła od niej łuna świeżej, młodej piękności.
— Za dużo sukien! — zawołał ktoś na piętrze najwyższem.
— Tunika za długa! — huczał motłoch.
Rzym w podartej, łatanej todze szalał z ucie-