Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem cię z nią poznajomić przed ślubem, ale jedyna to sposobność zbliżenia się do prefekta. Będziesz rozmyślnie w kości przegrywał. Do strażników miasta i szpiegów poślij jakiego bystrego niewolnika i nie szczędź pieniędzy.
Fabiusz łypnął chytremi oczkami. Przysunąwszy się tuż do Marka, wyrzekł z cicha:
— Czyżby nie było lepiej tego Germanina...
Dokończył myśli gestem, wykonywając ręką taki ruch, jak gdyby kogoś pchał sztyletem.
Marek cofnął się o cały krok. Znów wydał się mu ten bezwzględny handlarz, z kłami wilka, z oczyma kota — wstrętnym.
— Zapytaj w tym względzie o radę niewolników greckich — wyrzekł chłodno. — Oni potrafią wszystko. Do widzenia, wracam do teatru.
— Głupiec — mruknął za nim Fabiusz.
Na scenie wznosiła się góra Ida, pokryta krzewami i drzewami. Liczne strumyki srebrzyły się wśród traw i kwiatów. Stado żywych kóz przechadzało się w głębi. Pasł je młody, piękny histryon, ubrany w strój trojański.
Nagle, jaby z pod ziemi, stanął przed pasterzem uroczy, jasnowłosy chłopiec. Złote skrzydła miał u głowy i u nóg, a w lewej ręce niósł różdżkę. Merkury to podawał Parysowi jabłko.
Z wrzawą wpadła na scenę Minerwa, otoczona zgrają demonów przestrachu i grozy wojennej; poważnie wkroczyła Juno w towarzystwie Kastora i Polluksa, wdzięcznym krokiem, słodko uśmiechnięta wsunęła się Wenus, prowadząc za sobą całe wojsko amorków, gracyi i horów.