Strona:PL Teodor Jeske-Choiński-Gasnące słońce Tom I.djvu/036

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wpłynęła na filozofów — zauważyła Tullia, rzucając złośliwe spojrzenie na utrefione włosy i starannie utrzymaną brodę lektora.
— Byłoby rzeczą nieprzystojną stanąć przed obliczem tak pięknej i łaskawej patronki w stroju zaniedbanym — odpowiedział Hiparchos.
— Że uczyłeś się u retorów giętkiego słowa, o tem wiem, ale ja wymowy twojej nie potrzebuję. Zbliżasz mi żelazko zanadto do czoła, niezręczna! — fuknęła.
Powtórnie przeszyła szpilka ramię niewolnicy, której oczy zaszły łzami.
Cierpienie sługi obchodziło panią tak mało, iż nie zwróciła nawet wzroku w jej stronę, aby się przekonać o skutkach bolesnego napomnienia. Oparta z wdziękiem na poręczy krzesła, spoglądała w zwierciadło, śledząc pilnie ręce niewolnic, krzątające się koło jej głowy. Na jej twarzy świeżej nie było śladu najmniejszego podrażnienia. Zadawała rany ze spokojem i obojętnością operatora.
„Jest znakiem natury gminnej — czytał Hiparchos dalej — gdy się ktoś zajmuje zbyt gorliwie czynnościami zmysłowemi, gdy za dużo je, śpi i zbyt często z kobietami przestaje. Takie czynności trzeba tylko mimochodem wykonywać. Na ducha należy zwracać główną uwagę.“
Tullia uśmiechnęła się szydersko.
— Uważałam — wyrzekła — że miałeś wczoraj doskonały apetyt, że jadłeś daleko więcej od nas, od natur gminnych. I starem winem nie pogardzasz i od grzesznych uciech nie stronisz.