Strona:PL Tegner - Frytjof.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Patrz — już się rusza, zniża, przemyka nad gajem,
Jak wieniec złotolity śród tła zielonego,
Wzmaga swe dziwne światło nad zatoki krajem,
Spuscza się, i na skale, kędy spalonego
Było przed laty miejsce przybytku Baldera,
Zatrzymuje się — postać świątyni przybiera!

Niby twierdza Brejdablik jaśnieje w oddali:
Blanki ścian srebrnych dumnie w górę rozprzestrzenia,
Filary ma ukute z ciemnosinej stali,
Ołtarz wyciosan z bryły drogiego kamienia;
Wypukły dach, jakby go Alfowie trzymali,
Nad ziemią lśni gwiazd tłumem z bławego sklepienia;
A nad nim święte Asy na wyniosłych tronach
Siedzą w błękitnych szatach i złotych koronach.

Do tarcz krytych runami, stoją przysłonione
Trzy Norny — losów świata potężne królowe.
Niby trzy róże z jednej urny wytryśnione —
Widok ich czarujący, lecz lica surowe.
Urda milcząc wskazuje ruiny zwalone,
Skalda, nową spaniałą wskazuje budowę —
Ledwie Frytjof zdumiony przychodzi do siebie
I dziwi się, i cieszy — obraz gaśnie w niebie.

»Rozumiem was dziewice — Ojca bohatera
Myśl czytam w tem zjawisku — czytam zachwycony.
O! zabłyśnie na skale, gdzie stał chram Baldera,
Nowy przybytek świetnie ku niebu wzniesiony.
Jak słodko sercu, które skrucha wznosi sczera.
Dziełem miru okupić błąd pychy szalonej.
Zstąpi więc znów otucha do piersi Tułacza:
Gdy Biały-Bóg gniew składa, gdy grzech mu przebacza.

Witajcież teraz Gwiazdy, witajcie nanowo!
Z roskoszą ciche wasze podziwiam kroczenie!