przepaska była na włosach twoich – i ta bransoletka – i ten biały fartuszek w czarne arabeski…pamiętasz?... Stanąłem za tobą – wstrzymałem oddech – nie wiem co mi się działo – ty przeczuciem obejrzałaś się, upuściłaś pędzel – lekki krzyk ci uleciał – a po chwili krótkiej, nie wiem, czy długiej, wobec Sykstyny, zamieniliśmy pierścionki, a Ona z majestatem dziewiczości i macierzyństwa, zdała się błogosławić zaręczynom dwojga tułaczy, samotnych artystów, kochanków ideału, którzy sobie podali ręce – by iść mniej samotnie i pewniej drogą życia. – –
Tu Klotylda ścisnęła dłoń jego, z ledwie stłumionem westchnieniem. – –
– Przypomnij sobie – mówił dalej – nasze poranki Weneckie i noce Neapolitańskie – ślub nasz cichy w wiejskim kościółku Tatrzańskim, gdzie powtórzyliśmy słowa przysięgi, która od dawna związała nieśmiertelnie nasze dusze!... Wspomnij ten miesiąc na Kościelisku, burzę w Morskim oku i pierwsze lato pod temi lipami, tę długą prześliczną jesień i zimę przy tym samym prastarym kominie spędzoną – kiedy uwierzyłaś, że nie żądza sławy, ale ty masz w sercu mem pierwszeństwo – a świerszcz, dawny przyjaciel mej samotności, z kąta zazdrościł tobie….
Jak to?... to wszystko cię nie poruszy, nie rozbroi?... – dodał po chwili zamyślenia, patrząc w jej oczy – aż chodząc dużemi kro-