Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 92
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Pan jest czemś zdenerwowany — zapytała — czy poprostu tylko moja malutka podnieciła pana?
— Wybaczy pani, ale...
— O to jest niesłychanie zmysłowa dziewczyna. Przywiązałam się do niej, gdyż wiem, że nie ma żadnej moralności, Uważam za wysoce nieetyczne posiadanie moralności. Jeżeli etyka, niech przyjmie moją terminologję, jest moralnością przystosowaną do apartu naszej indywidualnej psychiki, to moralność w ogólnie przyjętem znaczeniu, narzucona danemu indywiduum będzie w jego pryzmacie nieetyczna, gdyż nie może być szczera, a wypływa z pobudek strachu przed wyłamaniem się z szablonowych reguł.
Józef pomału odzyskiwał równowagę. Widocznie pani Krotyszowa uważała za rzecz zupełnie naturalną, że mogła swego gościa zastać w sytuacji tak dalece niedwuznacznej z własną pokojówką.
Może właśnie — pomyślał — dlatego uznała to za rzecz naturalną, że nikt inny tegoby nie uznał?
Jakby na potwierdzenie jego myśli pani Krotyszowa ciągnęła swoim cichym, bezdźwięcznym głosem:
— Wbrew powszechnemu przesądowi jestem zdania, że my, kobiety, łatwiej możemy unikać tego męczącego szablonu moralnego. Poprostu orbity naszych przeżyć nie ocierają się o życie społeczne, o tysiące chropowatości bytu stadowego, skomplikowanego przez cywilizację. Im bardziej postępuje cywilizacja, tem dalej jesteśmy od świata. Stajemy się anachronizmem w swojej pierwotności, w prymitywizmie naszych jestestw wyłącznie i jedynie fizjologicznych. Sądzę, że dlatego zawsze jesteśmy bliższe prawdy życia.
— Trudno przy pani mówić o prymitywnej naturze kobiety — z galanterją skłonił się Józew.
O, myli się pan. Nie należy wyrafinowania identyfikować z komplikacją. Pierwsze jest jedynie wyostrzeniem i zróżniczkowaniem, a jeżeli pan woli intensywną ekspolatacją cech posiadanych, wrodzonych, tkwiących w organizmie, podczas, gdy drugie uważam za konglomeraty wyhodowane sztucznie, za przeciwstawności logiczne, za antynomje, jakie w organizmie mogą się spotykać tylko w stanie patologicznym.
— W takim razie — uśmiechnął się — natury skomplikowane, każe pani uznać za chorobliwe?
— Przypuszczam, że tak, Przy obserwacjach jednak trzeba stosować bardzo gęste sita selekcyjne. Zbyt często bowiem, odnosimy wrażenia komplikacyj tam, gdzie niema nic złożonego poza... złożami sprzecznych snobizmów.
Pokojówka przyniosła kawę i nie krępując się obecnością swej pani, zrobiła do Józefa wyzywające „oko“.
— Kiedyż przyjdzie Buba? — zapytała ją pani Barbara.
— Któż go wie — wzruszyła ramionami dziewczyna — na wszelki wypadek powiedziałam kucharce, by nie śpieszyła z kolacją. Mamy masę zmartwień, proszę pana, z tym Bubą! Nasypać panu cukru?
— Proszę bardzo — bąknął Józef.
— Nie znam ludzi bez snobizmów — mówiła pani Krotyszowa, patrząc na pokojówkę, mizdrzącą się do Józefa — i zdaje mi się, że bez tych brząka dełek, tych kotyljonowości i świecidełek, przypiętych napoczekaniu do nich, byliby okropnie szarzy i jednostajni. Nie adoruję snobizmu, jako czynnika postępu, lecz jako zabawną ozdobę życia.
Dziewczyna zaczęła coś nucić pod nosem i wyszła.
— Zgodziłbym się z panią, lecz wydaje mil się, że snobizm ma bardzo niewiele odmian, a każda z nich stała się pospolita.
— Słowem, pospolitość uważa pan za stan ujemny?
— Tego nie powiedziałem.
— Przecież nie jest zaletą?
— Chyba.
— Wszędzie, gdzie się da umieścić wyraz „chyba“ jest niezwykle wielkie pole do analitycznej pracy myślowej. Byłam entzjastką względności jeszcze przed zrozumieniem teorji Einsteina. Prawdziwa radość istnienia tkwić może w tej pewności, że nic niema pewnego... Tak... pan podobno jest zaręczony?
Ten niespodziewany wzrot i to w zcestawieniu z tematem wszechwzględności zdetonował Józefa.
— Owszem, proszę pani.
— Mówiła mi pani Szczerkowska. Lusia jest bardzo miłą i bardzo apetyczną dziewczyną. Wkrótce mają się odbyć oficjalne zaręczyny?
— Pojutrze panna Hejbowska wraca i wówczas właśnie...
— Jest to panienka z zasadami — ze smutkiem jakby powiedziała pani Krotyszowa.
— To chyba najrzadsza zaleta w dzisiejszych czasach — stłumionym głosem zauważył Józef.
— O właśnie! Pańskie zdanie zawiera dla mnie aż trzy wątpliwości: zaleta, najrzadsza i dzisiejsze czasy. Przedewszystkiem nie rozumiem dlaczego jeden z najtrwalszych uporów ludzkich trzyma się potępiania dzisiejszych czasów, mówiąc ścślej, obyczajowości dzisiejszych czasów. Od niepamiętnych wieków człowiek uważał za najgorszą obyczajowość tych czasów, w których sam żył. Wszyscy wiemy to dobrze z historji, a jednak wciąż się słyszy klątwy pod adresem własnej epoki. Wciąż wychwala się dawne dobre czasy i tak zwaną świetlaną przyszłość, chociaż doświadczenie nas uczy, że ludzie z tej świetlanej przyszłości będą naszą epokę nazywać starami dobremi czasami, a na swoją piorunować.
Józef roześmiał się.

(D. c. n.).