Przejdź do zawartości

Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 83
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Odjeżdżał do Warszawy wczesnym rankiem. Lusia pozostawała tu jeszcze dwa tygodnie, poczem miała przyjechać razem z państwem Jarzębowiczami, którzy podążali do stolicy na zjazd bliższej i dalszej rodziny zwołany z okazji zaręczyn Lusi. Zaręczyny miały się odbyć uroczyście.
Już jednak teraz pani Jarzębowiczowa zadecydowała, że Józef może mówić jej „ciocia“, a jej Kosteczka tytułować wujaszkiem.
Po czułych pożegnaniach został przez świeżo nabytego wujaszka odprowadzony na stację.
Gdy pociąg ruszył Józef pogrążył się w smutnych myślach. Wraca oto do Warszawy, gdzie czekają go niespodziewane a przykre sprawy, gdzie porobiły się napewno wokół jego osoby przykre awantury, może nawet skandale.
Wyjeżdżając nikomu, nawet Piotrowi, nie zostawił swego adresu, a teraz najczarniejsze opadły go myśli. Już mniejsza o „Tygodnik“. W tej kwestji na najgorsze był przygotowany, pomimo zaufania do sprytu i zdolności Swojskiego. Ale Bóg wie, co mogło zdarzyć się z „Polimportem“!? Neuman teraz ani palcem na jego korzyść nie ruszy, a te kanalje Mech i Weisblat mogli dopuścić się najgorszych świństw. Nie zostawiając swego adresu tem samem dawał im możność dowolnych machinacyj. Zawsze usprawiedliwią się tem, że sprawa była nagłą, a nie mieli możności zasięgnięcia jego opinii.
Dreszcz przechodził Józefa na myśl, że w czasie, gdy on zażywał sielanki w Jarzębowie mogła się w jakiś sposób wydać sprawa kokainy.
— Może już Mech siedzi w więzieniu, a mnie poszukuje policja? Wszystko możliwe. Może listy gończe za mną rozesłano...
Na najbliższej stacji kupił wszystkie dzienniki i zaczął przeglądać je starannie.
Odetchnął z ulgą, znalazłszy zwykłe ogłoszenia „Polimportu“.
„Dom handlowy „Polimport“ poleca hurtowo...“.
— No, chwała, Bogu: Zatem nic groźnego zajść nie mogło.
Ciekaw był, czy nie znajdzie jakiej wzmianki o „Tygodniku Niezależnym“. Przejrzał wszędzie rubryki ruchu wydawniczego, napróżno i już chciał odłożyć pisma, gdy wpadł mu w oczy tytuł wielkiego artykułu wstępnego.
„Pomysł godny realizacji“.
Zaciekawiony zaczął czytać.
Okazało się, iż pomysłem zasługującym na realizację był pomysł... „znanego publicysty, a nowego redaktora „Tygodnika Niezależnego“ p. Swojskiego.
Józef jednym tchem przeczytał artykuł dwukrotnie i z jego piersi wyrwał się okrzyk:
— Zwycięstwo!
Z treści wynikało, że ten oto największy i najpoważniejszy dziennik z uznaniem podnosi inicjatywę podaną przez Swojskiego w „Tygodniku Niezależnym” stworzenia Ligi Przyjaciół Gospodarczego. Zadaniem Ligi byłaby rozsądna i umiarkowana akcja, daleka od histerji demagogicznej, a zmierzająca do poparcia produkcji krajowej przez unikanie (w miarę możności!) nabywania towarów pochodzenia zagranicznego. Niezależnie od tego Liga miałaby propagować zwiększenie konsumpcji produktów krajowych.
Dziennik, który przed niespełna miesiącem gromił ze swych łamów „niedowarzone wybryki“ tygodnika, teraz wyrażał się o tymże tygodniku z szacunkiem i sympatją.
„W porozumieniu z redakcją „Tygodnika Niezależnego” — kończył się artykuł — możemy oświadczyć, iż w najbliższych dniach utworzony zostanie komitet organizacyjny Ligi, w skład którego wejdą zaproszeni przez inicjatorów przedstawiciele przemysłu, handlu, stowarzyszeń społecznych i zawodowych, władz państwowych i komunalnych oraz prasy“.
Józef był oczarowony:
— Co za szczęście, że poznałem tego Swojskiego! Złoty człowiek.
Pierwszą czynnością Józefa po przybyciu do Warszawy było kupienie ostatniego numeru „Tygodnika“. Wiedział wprawdzie, że w domu ma napewno wszystkie numery lecz chciał zaraz jeszcze w taksówce przerzucić choćby tytuły i zobaczyć podpisy.
Na samym wstępie podana czarnym drukiem widniała notatka:
„Od Wydawnictwa. — W związku ze zmianami, jakie ostatnio zaszły naczelne kierownictwo naszego pisma objął p. Jan Swojski. Ustępującemu redaktorowi p. Jackowi Piotrowiczowi zarząd Wydawnictwa składa niniejszem serdeczne podziękowanie za Jego twórczą i pełną poświęcenia pracę“.
— Co to może znaczyć? Czyżby Swojski dokazał cudu i załatwił się z Piotrowiczem polubownie?
Taksówka stanęła.
Józef polecił dozorcy domu uregulować należność i zająć się walizkami, sam zaś pędem pobiegł na górę.
— No, jak się Piotr miewa — uścisnął starego — cóż tu się działo podczas mojej nieobecności.
— O, panicz się opalił! Dzięki Bogu zdrowo wygląda — ucieszył się Piotr — a u nas... Postaremu
— I nic ważnego nie było?
— Raz jeden tylko przyszedł ten pan, co to jest redaktorem.
— No i co?
— Wpuściłem go, bo nie chciał wierzyć, że panicza w domu niema. Krzyczał strasznie i rugał się, za przeproszeniem, paskudnemi słowami.
— I poszedł sobie?

(D. c. n.).