Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 72
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

Domaszko szeroko otworzył oczy. Rzeczywiście nie rozumiał, co Swojski ma na myśli.
— Przecież pan jest wydawcą „Tygodnika“, pan jest właścicielem tego pisma?
— No tak, dotychczas jeszcze jestem, niestety.
— Dlaczego zatem nie ma pan pozostać nim nadal?
— Bo mi obrzydło, bo mam tego powyżej uszu — zirytował się Józef niepojętnością Swojskięgo.
— Ależ panu obrzydło nie pismo, lecz sposób jego redagowania. Najprościej zatem zmienić ten sposób.
— O, proszę pana, zmienić sposób jest niesposób.
— Więc usunąć Piotrowicza, a powierzyć kierownictwo redakcji komuś, do kogo ma pan zaufanie.
Józefowi nigdy to dotychczas na myśl nie przyszło i teraz był wprost oszołomiony prostotą sytuacji.
Naturalnie! Jest właścicielem „Tygodnkia“ i w każdej chwili ma prawo Piotrowicza usunąć. Tylko, że zrobić to...
— Widzi pan — zaczął — właściwym założycielem jest Piotrowicz...
— Za pańskie pieniądze — podpowiedział Swojski.
— Za moje. Ale... to pozatem mój kolega szkolny. Ja poprostu nie umiałbym, nie zdobyłbym się na to, by jemu tak prosto w oczy powiedzieć... Nie, panie, machnę na to ręką i koniec.
— Bardzo się panu dziwię. Przedewszystkiem byłaby to dobroczynność i to dobroczynność na rzecz człowieka, który nadużył pańskiego zaufania, nieprawdaż?
— Oczywiście, nadużył. Gdybym wiedział, co on będzie wyprawiał, groszabym nie dał.
— Właśnie — przytaknął Swojski — powtóre nie znam cyfry pańskiego majątku, ale sądzę, że w każdym majątku taki dochód, jaki daje pański tygodnik, nie może być pozycją do pogorszenia. Nakład, jak na nasze stosunki bardzo duży, a ma wszelkie szanse dalszego wzrostu. Pozatem winny przyjść ogłoszenia, które obecnie Piotrowicz wystrasza.
— Ja myślę, że wystrasza! Kto zechce dać ogłoszenie do pisma tego rodzaju?!
— Otóż to. Tak się przedstawia strona materjalna. Pan daruje, że ośmielam się wtrącić w jego sprawy, ale jako fachowiec...
— O, bardzo pana proszę.
— Zatem, daruje pan, ale wręcz szaleństwem byłoby wyrzekanie się takiego przedsiębiorstwa. A teraz jeszcze cała strona moralna i ideowa, kwestja ratowania placówki kulturalnej! To nie daje się zlekceważyć.
— Ma się rozumieć — rozłożył ręce Domaszko — lecz ja tego nie zrobię, wprost nie potrafię — przyjść do Piotrowicza i powiedzieć: — wynoście się.
— No, nie potrzebuje pan sam. Może pan komuś powierzyć wykonanie tej misji. Któż zabroni panu dać plenipotencję panu Iks, czy panu Igrek?
Józef zamyślił się.
Rzeczywiście, to byłoby wyjście. Sam mógłby na ten czas wyjechać, choćby zagranicę. Gdy wróciłby, już byłoby po operacji.
— Jeżeli pan nie ma nic przeciw szerszemu omówieniu tej sprawy — łagodnie podsunął Swojski — mógłbym ewentualnie odwiedzić pana? Przyznam się, że mnie kwestja „Tygodnika Niezależnego“ obchodzi również osobiście.
— Czy... czy zamierzałby pan...
— Kandydować na stanowisko redaktora. Tak si się złożyło, że od roku nie prowadzę już swego dziennika i poprostu tęskno mi do pracy, a w „Tygodniku“ widzę szerokie dla niej pole. Oto mój adres i telefon.
Podał Józefowi swój bilet wizytowy. Ten z kolei wręczył mu swój i powiedział:
— Jeżeli pan ma jutro rano czas wolny, miłoby mi było, gdyby pan wpadł do mnie do biura.
W drzwiach stała pani Krotyszowa:
— Buba — odezwała się obojętnym głosem — spodziewam się, że nie wyzwałeś pana Józefa na udeptaną ziemię.
— Nie, Basiu, — zaśmiał się Swojski — wymiana kart była raczej manifestacją przymierza.
— Zajmij się więc czarnym pokojem.
Posłusznie wstał i, skłoniwszy się uprzejmie i z wdziękiem Józefowi, wyszedł. Pani Krotyszowa zajęła jego miejsce:
— Jakże się panu podoba ten młody człowiek? — zapytała patrząc w przestrzeń.
— Owszem, proszę pani, bardzo.
— Tak. On ma swoje zalety. Podobno nawet odznacza się dość znośną inteligencją i sprytem.
— Jest bardzo miły.
— O tak. Lubią go wszyscy.
— Ale wybaczy pani, dlaczego pani powiedziała przy wzmiance o inteligencji pana Swojskiego „podobno“?
— Ach, bo ja o tem nic bliższego ne wiem. Widzi pan jestem bardzo leniwa i nie lubię zmieniać kochanków, bo to zawsze sprawia masę kłopotów. A sądzę, że typ inteligencji Buby znudziłby mnie zbyt szybko.
Józefowi zaparło dech w płucach.
— Zaś nuda jest jedyną rzeczą, której znieść nie umiem — ciągnęła nie zmieniając tonu pani Barbara — dlatego też trzymam się zasady nie rozmawiania o rzeczach ogólnych z Bubą, gdyż pozatem jestem z niego zadowolona. Jest młody, wesoły, niehałaśliwy, zdrowy... Tak. On ma dużo zalet.
— Oczywiście — chrząknął Domaszko.

(D. c. n.).