Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 55
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Bóg ci zapłać, chłopcze. Złote twoje serce. Ale przecież sam chyba też ożenisz się; własne dzieci będziesz miał.
— Może i ożenię się — uśmiechnął się Józef — no, ciociu, tutaj dam trochę na tymczasowe wydatki, a gdy ten... Jakże mu tam?...
— Wojtek.
— A gdy ten Wojtek przyjedzie zajmę się nim. Tylko, czy aby przyjedzie?
— Natychmiast przyjedzie — żarliwie zapewniła ciotka.
Józef wyjął zwitek banknotów z pugilaresu i wcisnął jej w rękę. Gdy wreszcie wyszła błogosławiąc siostrzeńca w imieniu wszystkich główniejszych świętych pańskich, odetchnął.
Naturalnie nowina, którą usłyszał była bardzo przykra, lecz jakże radośnie brzmiała mu w uszach, w uszach oczekujących tragicznej wiadomości, że on jest sprawcą ciąży!
Zasnął pogodnie; nazajutrz od rana czuł się świetnie. Kazał sobie przysłać do biura odbitkę swego artykułu, starannie zrobił korektę, poczem głośno odczytał sobie artykuł, który — musiał to przyznać — zrobił na nim więcej, niż dodatnie wrażenie, zwłaszcza pod względem stylu, misternego, okrągłego i wykwintnego.
Ponieważ właśnie przyszedł Mech w sprawie zatrzymania w komorze celnej transportu francuskich wyrobów gumowych z powodu jakichś nieformalności w świadectwie pochodzenia towaru, przeczytał artykuł i jemu.
— No, jak pan znajduje?
— Hm... owszem — z podziwem powiedział Mech — bardzo pięknie, ale ja tam nie jestem zbytnio wykształcony, więc dla mnie zamądre, nie zupełnie zrozumiałem.
— Czego pan nie zrozumiał? Zaraz panu wyjaśnię. Może ten ustęp o tetralogicznych formacjach przekroju myślowego?
— Nie, nie to, mniejsza tam o drobiazgi. Ale ja wogóle nie zrozumiałem.
— Jakto wogóle? — przykro zdziwił się Domaszko.
— Wogóle — z poczuciem swej niższości rozłożył ręce Mech — nie wiem o co właściwie chodzi.
— No przecież o to, czy Słowacki napisał „Smutno mi, Boże“ ulegając wpływom klasyków, czy też nie.
— Otóż to. Właśnie nie rozumiem: ulegał, czy nie.
Józef zamyślił się i pokiwał się na fotelu:
— To jest właściwie rzecz nie dająca się wyjaśnić. Właśnie w tym artykule to wyjaśniam, że trudno wyjaśnić.
Mech zapalił papierosa, zdmuchnął zapałkę i wstał.
— Ciekawy artykuł, ale to dla mądrzejszych odemnie.
— Strasznie nisko — pomyślał po jego wyjściu Józef, — stoi u nas jeszcze kultura umysłowa.
Ciekaw był, co też o jego artykule powiedzą w redakcji. Zwłaszcza Piotrowicz! Ten przynajmniej nie będzie obwijał w bawełnę.
Zatelefonował.
— Kolego Jacku, czy przeczytaliście wreszcie mój artykuł?
— Niestety, dopiero teraz.
— I cóż o nim sądzicie? Tylko szczerze!
— Szczerze? — zapytał Piotrowicz. — W tej chwili nie mogę, bo są tu panie.
— Jakto? — nie zrozumiał Domaszko.
— Mydło! Toaletowe mydło.
Józef obraził się:
— Dziękuję wam za uznanie.
— Musiałem wam to powiedzieć — zapewniał Piotrowicz. A szczerze powiem, bez komplementów wówczas, gdy będziemy w męskiem towarzystwie. Przyjdziecie?
— Przyjdę — sucho odpowiedział Domaszko i pomyślał: — Dzikie pretensje!
Właśnie kończył pracę w biurze i wybierał się do redakcji, gdy wpadł mecenas Neuman. Był nezwykle rozpromieniony i serdeczny:
— Drogi panie Józefie, cóż tam słychać dobrego? Podobno był pan wczoraj u nas, ale ja tak jestem zalatany, że sam che, che, che, we własnym domu jestem gościem. Możebyśmy wstąpili na śniadanko do jakiej knajpki? Co?
— Żałuję, panie mecenasie, ale właśnie śpieszę do redakcji.
Oczekiwał, że Neuman skorzysta z okazji i powróci do sprawy Brzęczkowskiego, lecz ten ani o nim napomknął. Zatem słowo „śniadanko“ należało rozumieć jako „małżeństwo Rosiczki“. Mecenas utrzymywał, że nie zajmie im śniadanko więcej ponad pół godzinki. Wobec czego Domaszko nie chcąc — zwłaszcza po wczorajszem — zupełnie zrazić swego adwokata, zgodził się.
Wstąpili do modnej winiarni i tu jako wytrawny prawnik mecenas rozpoczął ostrożny flankowy atak na wymykającego się kandydata do ręki córki.
Jeden kierunek natarcia zmierzał ku zaszachowaniu godności i solidności atakowanego, drugi do rozbrojenia go przez ukazanie wielkiego uczucia Rosiczki i jej rozpaczy, trzeci zamykał odwrót barjerą szlachetności i perspektywą naprawy napozór zrwanych mostów porozumienia.
Rolę posiłków w sprawnej ofenzywie mecenasa znakomicie odegrały baterje butelek, z których każda odznaczała się tak indywidualnemi zaletami, że z każdej należało spróbować bodaj po kieliszeczku.
Po takiem artyleryjskiem przygotowaniu fortyfikacje Domaszki wywiesiły białą chorągiew.

(D. c. n.).