Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 50
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Bardzo cenię zdanie pani Szczerkowskiej, ale obawiam się, że jest dla mnie zbyt pochlebne.
— O nie! — gorąco zaprzeczyła Lusia i zarumieniła się.
Byłby upadł przed nią na kolana za ten rumieniec.
— Panno Lusiu — powiedział — pani dobroć działa na mnie, jak balsam. Gdy jestem z panią zdaje mi się, że oddycham jakiemś innem powietrzem.
Powiedział to szczerze, lecz ponieważ milczała, przyszło mu na myśl, że całe jego odezwanie się było niesnośnie banalne i głupie. Dlatego dodał:
— Jak pani widzi jestem usposobiony lirycznie.
— I mnie z panem dobrze — uśmiechnęła się.
— A może pójdziemy na kawę?
— Nie, panie Józefie, pójdzie pan do nas na obiad.
— Czy to aby wypada? — ucieszył się.
— Wypada — odpowiedziała z minką prawie kokieteryjną — ale mamy jeszcze trochę czasu więc pójdziemy przez Aleje.
Gdy skręcili w Wilczą Lusia ukłoniła się wysokiej szczupłej damie.
— Kto to jest ta pani? — zapytał Józef.
— To jest właśnie pani Krotyszowa. Słynna pani Barbara Krotyszowa.
— Aha, to ta, u której pani poznała Piotrowicza.
— Tak. Pani Barbara prowadzi salon literacko-naukowy.
— A dlaczego jest słynna?
— No, bo patronuje życiu kulturalnemu, jest jego arcykapłanką. Wie pan, że poznałam u niej masę różnych znakomitości: poetów, literatów, filozofów...
— Pani Krotyszowa to powieściopisarka?
— Nie. Jest wprawdzie wielką artystką i znawczynią, ale sama nie pisze. Uważa siebie za zbyt leniwą.
— To dziwne.
— Prawdziwa intelektualistka.
Służący przywitał ich pogodnym uśmiechem szerokiej twarzy i powiedział tajemniczo:
— Mamy już wiosnę.
Widocznie Lusia znała dobrze jego alegorje, gdyż odrazu zawołała:
— Sałata! Widzi pan, panie Józefie, warto było przyjść. Świeża sałata!
Domaszko roześmiał się:
— Pani tak lubi sałatę?
— A pan nie? — zapytała ze zgrozą.
— Ja bardzo — uspokoił ją.
Przy stole mówiono o polityce, o zaciętości walk sejmowych, wreszcie o „Tygodniku Niezależnym“. Pani Szczerkowska była zdania, że pismo redagowane jest interesująco, chociaż możnaby mieć niejakie zastrzeżenia.
— O, tych ja sam mam wiele — potwierdził Józef — wogóle „Tygodnik“ nie należy do najlżejszych brzemion z tych, jakiemi los mnie obarczył.
— Ma pan mocne barki — pocieszyła go pani Szczerkowska.
— Nie może sobie wujenka wyobrazić — zawołała Lusia — jak pan Józef był dziś zdenerwowany!
— Trudno dziwić się temu — westchnął Józef — gdy człowieka bez żadnej winy z jego strony nagle zmieszają z błotem...
— Dość! Dość! — przerwała Lusia. — Nie mówmy już o tem! Najlepszy sposób na zmartwienia to zapomnieć o nich. Wie wujenka, spotkaliśmy panią Krotyszową. Nigdy nie uwierzę, że ona może już być po trzydziestce. Wygląda bardzo młodo. Prawda, panie Józefie?
— No, że jest po trzydziestce, to napewno.
— Nie myli się pan — uśmiechnęła się pani Szczerkowska — Barbara miała trzydzieści dwa przed siedmiu laty, gdy wychodziła za Krotysza. Mówię o tem, bo wiem, że ona sama lat swoich nie ukrywa.
— To jest dość rzadkie wśród pań.
— Słusznie. U Barbary w tej szczerości jest też, mojem zdaniem sporo nieszczerości.
— Co wujenka chce przez to powiedzieć?
— Że jest w tem swego typu poza.
— Poza na oryginalność?
— Niewątpliwie tak, jednakże nie można brać jej tego za złe. Każde z nas ma jakąś maskę, lub nawet kilka masek, któremi zakrywa swoją prawdę.
— Chyba nie każdy — z namysłem powiedziała Lusia.
— Mylisz się moje dziecko. Pomyśl, czy nie jesteś inna dla każdego z twoich znajomych?
— To jeszcze nie maska. Zawsze jestem naturalna i szczera.
— Tak ci się tylko wydaje, drogie dziecko. Ale wyobraź sobie na chwilę, że musiałabyś teraz chociażby powiedzieć ot, przypuśćmy, panu Józefowi, co o nim myślisz?...
Lusia zrobiła się nagle czerwona.
— A widzisz — uśmiechnęła się pani Szczerkowska.
— Panna Lusia musi bardzo źle o mnie myśleć — zażartował Domaszko.
— Bynajmniej — odpowiedziała zdetonowana.
— Masek mamy ze sobą zawsze całe stosy — ciągnęła pani Szczerkowska — nietylko dla każdego z naszych bliźnich, lecz i na każdą chwilę naszego życia. Zmieniamy też je nieustannie.
— To straszne — westchnęła panna Lusia.

(D. c. n.).