Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 39
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Ależ owszem, z przyjemnością, jeżeli tylko się okaże, że macie źdźbło talentu, pisujcie ile wlezie. Tylko o ile przypominam sobie ze szkoły, toście w piórze niezbyt byli mocni. Ale nie trzeba się tem zrażać, trzeba wierzyć w siebie.
— Hm... widzicie, kolego Jacku, właściwie to zaczątek mego zainteresowania się pracą literacką datuje się od chwili, gdy uwierzyłem, że mogę mieć zdolności wrodzone...
— Jakto wrodzone?
— No, dziedziczne.
Piotrowicz zamyślił się.
— To się zdarza. Zaraz, zaraz... Domaszko?... Domaszko... Aha! Był taki kronikarz w końcu osiemnastego wieku... Dokładnie sobie nie przypominam, ale wiem, że był. To wasz przodek?
— Mój. Ale widzicie, jakby to powiedzieć... Właściwie wstydzić się jego nie trzeba... Ale moim naturalnym dziadem był... Juljusz Słowacki.
Piotrowicz zerwał się, jak oparzony:
— Co? Kto?
— Słowacki — skromnie spuszczając oczy powtórzył Józef.
— Niemożliwe!... To jest, przepraszam was, chciałem powiedzieć zdumiewające!
— A jednak prawdziwe — widział, że zaimponował Piotrowiczowi i już nie żałował, że mu to powiedział.
— No dobrze — uderzył w stół Piotrowicz — ale na to trzeba mieć jakieś dowody! Czy są niezbite dowody?
Józef wzruszył ramionami:
— Sami rozumiecie, że oficjalnych dowodów być nie może.
— No, ale listy własnoręczne, jakieś pamiętniki, jakieś dedykacje, czy ja wiem.
— Owszem są — zaryzykował Domaszko — są listy Słowackiego do mojej babki. Wykazują one ponad wszelką wątpliwość, że między wieszczem a nią był romans. Pozatem... jest pamiętnik mego dziada...
— Nadzwyczajne! Pokażcie.
Józef był na to przygotowany:
— Niestety w tej chwili nie mogę służyć, gdyż wszystkie te dokumenty znajdują się u moich dalszych krewnych na Kresach. Ale wkrótce je sprowadzę.
— Niesłychane — emocjonował się Piotrowicz — czy wy rozumiecie, co za olbrzymią wartość będzie miało to odkrycie dla historji naszej literatury!? Wręcz nieocenione! Przedewszystkiem rzuci to zupełnie inne światło na ostatnie lata twórczości Słowackiego, bo przypuszczam... W którym roku miał miejsce ten romans?...
— W roku 1848.
— Do sto piorunów! Wówczas kończył „Króla-Ducha“!... Kolego! Jeżeli naprawdę jesteście wnukiem Słowackiego, obala to z kretesem bezsensowną plotkę o tem, że Słowacki był bezpłodnym mężczyzną...
— No chyba — zaśmiał się niezbyt szczerze Józef.
— Że nie zaznał nigdy fizycznej miłości! Upewniam was, że ja osobiście nigdy w to nie wierzyłem. Nie dalej, jak przed kilku dniami mówiliśmy o tem z Jasiem Pękalskim i obaj doszliśmy do przekonania, że to niemożliwe. Jakże połączyć genjusz z eunuchowstwem, czy z innemi paskudztwami jeszcze gorszemi!? Bzdura i tyle. Szalenie się cieszę! I winszuję wam!
— No... właściwie w tem mojej zasługi nie wiele — uśmiechnął się Józef.
— Jeżeli to ujawnicie i opublikujecie, będzie to wasza wielka zasługa. Ale... czy to aby zupełnie pewne?
— Zupełnie.
— Charakter pisma był badany?
— Naturalnie.
— A romans gdzie miał miejsce?
— W Paryżu.
— Zgadza się — wieszcz wówczas mieszkał w Paryżu. A cóż tam robiła wasza babka?
— Była w podróży poślubnej wraz z mężem.
— Cha... cha... cha... no to wiernością jej zachwycać się trudno. Psiakość! Kobietom nigdy wierzyć nie można! Ależ odkrycie! Powinniście to jak najprędzej opublikować.
— Zrobię to — z powagą powiedział Józef — ale nie zaraz. Z różnych względów, sami rozumiecie, nie śpieszno mi do tego rozgłosu. I przed wami zamilczałbym o tem, gdyby nie kwestja współpracy w „Tygodniku Niezależnym“.
— W porządku. Wprawdzie nie wierzę, by talent mógł być dziedziczony, jednakże wierzę w dziedzictwo kultury duchowej i tem mi milej, żeśmy się zetknęli.
Po wyjściu Piotrowicza Domaszko był trochę zły na siebie zarówno z racji finansowego zaangażowania się w imprezie takiego zawadjaki jak Piotrowicz, jak i z powodu wywnętrzenia się przed nim na temat pochodzenia od Słowackiego. Nie lubił kłamać i jeżeli powiedział Piotrowiczowi, że posiada listy wieszcza, to tylko dlatego, że tak wypadło z rozmowy i bał się podejrzenia o blagierstwo.
— Ostatecznie jakoś to będzie — pocieszał się, jedząc obiad. (D. c. n.).