Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 36
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Kto to może wiedzieć — wzruszył ramionami stary Huszcza — wygląda, że nie. Ale zawsze nazwisko obce. Nie rasowi Polacy. Niech an mi wierzy, że dużo mnie kosztowało zanim zgodziłem się na małżeństwo syna z ich córką.
Józef, który zarówno z własnych obserwacyj, jak i od znajomych wiedział, że stary gwałtownie parł do tego małżeństwa, uśmiechnął się nieznacznie.
— Co? — poderwał się stary — może pan myśli, że ja na pierwsze zaręczyny Wacka inaczej patrzyłem?
— Ależ bynajmniej...
— Nie, nie, panie. Muszę panu wyjaśnić. Panna Monier pochodziła z Francuzów, a to co innego. — Bratni naród, wielowiekowa przyjaźń, wspólnota kulturalna, panie, to co innego!
— Dlaczego tedy nie doszło małżeństwo do skutku?
— Ha... Sam pan wie, że Monier zbankrutował. W takich warunkach...
Weszła majestatycznie pani mecenasowa:
— Bardzo panów przepraszam... Witam... witam... Moje panny zaraz będą gotowe. Miałam dziś trochę migreny... A gdzież to pan Wacław?
Huszcza nie umiał tego wytłumaczyć. Może trening, a może jakie posiedzenie. Ci sportowcy najwięcej trenują się w posiedzeniach.
Panna Nuna w zielonej sukni wyglądała prawie ordynarnie, a Rosiczka miała zupełnie niemądry wyraz twarzy i piegi jej zrobiły się na nosie. Przytem powiedziała strasznie banalnie:
— Cóż u pana słychać?
Miał ochotę odpowiedzieć tem, czem kiedyś Piotrowicz odpowiadał na takie głupie pytania:
— Słychać każdy szmer.
Jednak uśmiechnął się uprzejmie:
— Wszystko postaremu, panno Rosiczko.
— A wie pan dokąd wybieramy się na lato?
Znowu głupie pytanie: skąd mógł wiedzieć? Duchem świętym przecież nie jest!
— Do Zakopanego? — próbował odgadnąć.
— Nie! — potrząsnęła główką.
— Hm... do Konstancina?
— Nie!.
— Więc do Gdyni?
— Za-gra-ni-cę!
Powiedziała to z takim triumfem, jakby tysiące osób corocznie nie jeździło zagranicę, tylko one.
— Jedziemy do Cannes! Ach jak to będzie cudownie.
— Właśnie — wtrąciła jej matka, przerywając rozmowę ze starym panem Huszczą — lekarze zalecili Rosiczce pobyt w Cannes. Myślałam, że i pan, panie Jozefie mógłby trochę odpocząć. Byłoby nam bardzo miło.
— Daruje pani mecenasowa, ale ja jeszcze nie wiem, jak mi się interesy ułożą.
— Pojedzie pan z nami! Naturalnie, że pan pojedzie! — zawołała panna Rosiczka — Klima i Nuna, jadą z ciocią Żarską do Krynicy, a pan pojedzie z nami. To będzie wesoło!
— Nie wiem jeszcze — odpowiedział wymijająco Józef i doszedł do przekonania, że panna Rosiczka jest krzykliwa.
Przed samą kolacją wróciła z Konserwatorjum Klima, a już siedzieli przy stole, gdy wpadł hałaśliwy narzeczony Nuny:
— Rozłam w P.Z.L.A.! — zawołał od progu takim głosem, jakby zwiastował trzęsienie ziemi.
— Co?! — przestraszyła się mecenasowa.
— Cześć, czołem — witał się Huszcza — nie zaliczyli Wańtuszkowi dwunastu punktów za dziesięciobój i „Patria“ zarządała odesłania sprawy do związku związków. Niesłychany skandal, a Wańtuszek wycofuje się z klubu! Co?!
— Jaki znowu Wańtuszek! — zirytował się ojciec sportowca.
— Mistrz biegu naprzełaj — wyjaśniła Nuna — taki mały brunecik, który w zeszłym roku...
— Przepraszam cię, moje dziecko — przerwała pani mecenasowa — proszę siadać panie Wacławie. Zosiu, podaj panu półmisek! Panie Józefie, może sałaty?.. Klima, przysuń panu Józefowi sałatę. Doprawdy wszystko wystygło. Nuno, zapomniałaś o serwetce. Zosiu, czy pan nie dzwonił, o której przyjdzie?
— Nie, proszę pani.
— „Wisła“ — „Garbarnia“ sześć do dwóch — informował młody Huszcza półszeptem narzeczoną — to im dali! Kupść ma rozbitą kostkę. Patrzyłem, gdy schodził, i przyszedł mi pomysł na wiersz pod tytułem: „Ranny gladjator“. Co?...
— To może być godne Homera — zjadliwie powiedziała panna Klima.
— Nie rozumiem, jak przedmiotem poezji — odezwał się stary pan Huszcza — można robić taką rzecz jak kopanie piłki.
— A papa chciałby gaiki, słowiki, wstążeczki!
— Chociażby. Symbolizowały one pewne uczucia. Ale pisać o mięśniach, kościach...
Rosiczka pokręciła się na krześle i dodała:
— O skórze, nerkach, przewodzie pokarmowym.
— A właśnie — przytaknął stary pan — nie widzę różnicy. Dlaczego można zachwycać się sprawnem działaniem mięśni, a nie wolno sprawnem funkcjonowaniem, excusez le mot, żołądka?
— Papo tego nie rozumie, bo papo jest stary.

(D. c. n.).