Strona:PL Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Kiwony.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
T. Dołęga-Mostowicz 13
Kiwony
POWIEŚĆ WSPÓŁCZESNA.

— Chyba sześćdziesiąt sześć, czy siedem, jak oblicza mama.
Właśnie nadeszła Hanka i nieśmiało zbliżyła się do nich. Józef chciałby ją mocno wyściskać, jednakże w obecności pani Hejbowskiej krępował się i tylko raz pocałował siostrę w policzek. Biedna, kochana Hanka...
— A to dobrze, że panna Hanka już wraca — odezwała się oschle pani Hejbowska — bo trzeba śpieszyć z koszulkami nocnemi Lusi i pocerować moje pończochy. Położyłam je na komodzie w sypialni.
— Już idę, proszę pani.
— I niech panna Hanka dopatrzy, jak Karolcia prasuje różową sukienkę Lusi, żeby plisek nie zaprasowała, jak zeszłym razem.
— Dobrze, proszę pani.
Odeszła szybko, a Józefowi serce ścisnęło się mocno.
— Traktuje ją jak służącą — pomyślał z goryczą — miał rację Buszel, że kapitaliści wyzyskują pracę. Ale cóż na to poradzić, przecież Hanka musi zarabiać...
Jednakże do pani Hejbowskiej uczuł silny przypływ niechęci. Już chciał pożegnać ją i iść do oficyny, lecz zatrzymała go pytaniem:
— A panu pewno trudno będzie z francuskim? Nie mówi pan płynnie?
— Muszę poduczyć się, proszę pani.
— A, wobec tego zrobię panu pewną propozycję. Będzie pan mógł mieć konwersację francuską z nauczycielką Lusi i zresztą z Lusią, która już mówi bardzo dobrzę. A ile razy ja idę na spacer, miło mi będzie też mieć towarzysza.
— Bardzo dziękuję — zmieszał się Józef — gdzieżbym się ośmielił... Jak ja się odwdzięczę...
Pani Hejbowska uśmiechnęła się:
— Och, taki drobiazg. Ale jeżeli już koniecznie chce pan zrewanżować się, to mógłby pan naprzykład dawać dwie, trzy lekcje arytmetyki i algebry tygodniowo. Panna Corel, też za to będzie panu wdzięczna, bo matematyka to jej słaba strona. Pomówimy o tem jutro szczegółowo, a tymczasem dowidzenia, panie Józefie.
Znowu cmoknął ją w rękę i krótszą drogą przez sad wiśniowy poszedł do oficyny.
Wuj i matka siedzieli na ganku. Matka widocznie zdążyła już opowiedzieć wszystko, bo wuj nerwowo kręcił wąsy i z miejsca przywitał Józefa pytaniem:
— A cóż ty na to?
— Ja nic — wzruszył chłopak ramionami.
— Głowę ci tylko kołują! Najlepiej zrobiłbyś, jakbyś na te banialuki ręką machnął. Co ci po jakiejś filozofji! Filozofji nie ugryziesz.
— Stryj powiedział, że mnie zabezpieczy.
— Albo zabezpieczy, albo nie zabezpieczy. Jego fantazja i tyle. A jakbyś, panie dobrodzieju, porządny fach miał w ręku, to gwizdać możesz na łaskę pana stryja.
Dyskusje na ten temat miały się powtarzać jeszcze nieraz, zgóry jednak wszyscy wiedzieli, że przecież woli pana Cezarego trzeba ulegać, chociażby ze względu na spadek.
Józef Domaszko zaczął lekcje z Lusią. Dziewczynka była krnąbrna i rozkapryszona. Wprawdzie fakt, że pan Józef z oficyny od pana Kijakowicza jezie do Paryża, i ją napełnił swego rodzaju respektem, wprawdzie przestała mu dokuczać tak demonstracyjnie, jak dawniej, lecz nie żałowała sobie swobody przy lekcjach.
Zato Józef robił szybko postępy w języku francuskim, W pierwszym rzędzie przyczyniły się do tego rozmowy z samą panią Hejbowską. Nudziła się bardzo i dlatego spacery jej z Józefem stawały się z każdym dniem dłuższe.
Początkowo ich celem bywało jeziorko, wzgórek za parkiem, lub stary młyn wodny, z czasem wszakże wyciągnęły się poza szosę aż do Krzywego Wąwozu w lesie.
Te przechadzki wpłynęły znakomicie na humor pani Hejbowskiej i na cerę Józefa. Pryszcze znikały, widocznie pod wpływem zbawiennego działania pięknej mowy francuskiej i tak zwanego tchnienia wsi polskiej, może z niejaką szkodą dla nowego ubrania koloru „marengo”, w bliższem zetknięciu z matką naturą przyzieleniło się tu i ówdzie.
Józef coraz częściej był zapraszany do dworu na obiad lub na kolację. Przy stole rozmowa toczyła się wówczas po francusku i tylko stary pan Hejbowski od czasu do czasu chrząkał po polsku.
Józefowi było bardzo przykro, że nigdy nie zapraszano ani pani Domaszkowej, ani Hanki, ani wuja Mieczysława, ale umiał się z tem pogodzić, zdając sobie sprawę z ich niewyrobienia towarzyskiego.
Wreszcie przyjechała ciotka Michalina z Natką. Stwierdził to właśnie po powrocie z Krzywego Wąwozu i napróżno starał się ukryć swoje niezadowolenie, co na twarzy Natki wywołało wyraz boleści. (D. c. n.).