Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na bagnetach, a nawet walka na brzytwy, zachowanie ich stało się wprost niemożliwe i jedna z nadobnych „senhor“ uważała za właściwe zemdleć. Wówczas wspomniany pasażer, przyglądający się dotychczas obojętnie zabawom żołnierzy, wstał i, zwracając się do najgorszego swawolnika, oświadczył, iż wyzywa go na pojedynek na jaką chce broń. Tamten przyjął wprawdzie wezwanie, lecz humor mu wnet skwaśniał, co w sposób tak uśmierzający podziałało na jego kolegów, że pozostałą część drogi odbyli już spokojnie.

Na najbliższej przed Rio de Janeiro stacji wsiadło kilku ajentów hotelowych, aby werbować sobie lokatorów. Wybrałem hotelik, położony najbliżej przystani, by łatwiej dopilnować nadejścia z Buenos Aires angielskiego statku. W tej porze roku (koniec stycznia, początek lutego) panują w Rio nieznośne upały. Cały elegancki świat stolicy chroni się przed niemi, uciekając w pobliskie góry Serra dos Orgâos.[1] Chodząc po mieście doznawałem wrażenia, że znajduję się w rozpalonym piecu; lekki powiew wiatru nietylko nie chłodził, ale raczej parzył, to też w tych warunkach wędrówka po mieście nie należała do przyjemności. A jednak zmuszony byłem do ciągłej bieganiny. Zarówno zarząd portu i do-

  1. Wym. Serra dos Orgąs.