Strona:PL Tadeusz Chrostowski-Parana.pdf/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miaru słodyczy. Jednakowoż musiałem uciec do namiotu, zwłaszcza, że do moskitów przyłączyła się jeszcze chmara komarów i poczęła wyśpiewywać swe żałosne pieśni tuż nad mem uchem. Po chwili garść wonnego ziela, kilka głowni z ogniska i gęste kłęby dymu wyparły nieproszonych gości i mogłem już bez przeszkody kończyć pracę.
Zapadła noc i srebrzyste światło księżyca przyodziało wspaniałą roślinność, otaczającą mój namiot, w czarodziejską, widmową szatę. Ciemne głębie leśne zamieniły się w jakieś otchłanie tajemnicze; dochodzące z nich głosy nabrały akcentów rozpaczy i zgrzytów potępionych. Ten potężny, wstrząsający nokturn puszczy brazylijskiej wywoływał w duszy nastrój, graniczący z uczuciem leku i zgrozy. Ostatnim zasłyszanym jego akordem, zanim sen skleił mi znużone powieki, był potężny okrzyk puhacza, okrzyk zdumienia na widok samotnego człowieka u samotnego ogniska.
Gdy poczęły rozbrzmiewać poranne pieśni ptaków, byłem już na stanowisku u jeziorka. Za punkt obserwacyjny obrałem sobie rozłożyste konary pochylonej nad wodą wierzby. W niewielkiej odległości rysowała się na wodzie smukła, nieruchoma postać siwej czapelki (Butorides striata), która, pilnie śledząc ruchy ryb, najmniejszem poruszeniem nie zdradzała swej obecności. Widocznie atoli niebar-