Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Znowuż naleli mu z dwóch flaszek. Utkwiło mi w pamięci, że napoje były przeważnie kombinowane, jakgdyby w przeczuciu dzisiejszych koktajlów. Raz nalali z jednej flaszki, mimo skomplikowanego zamówienia: „szpagatówka w kratkę“. Potem, zczasem, poznałem tam inny trunek, przeznaczony na wyszukane libacje; nazywał się knikebein, złożony z kunsztownie nalanych warstw kolorowych wódek (czy rosolisów?), które nie mieszają się z sobą, ale tworzą tęczowe obręcze, a na wierzch daje się żółtko od jajka. Znakomite na wymioty. Ale to poznałem dopiero później. Narazie, zakrztusiłem się solennie przy pierwszym „ojcu z matką“, drugi poszedł gładziej; jakich wrażeń doznawałem nie podejmuję się zanalizować; sądzę że przeważało uczucie męskiej dumy. Po jakimś czasie przestałem być obcy, śmiałem się, błaznowałem, czułem się jak w szkole. Ale zrobiło się późno, bałem się powrotu do domu, wybiegłem. Mgła wydała mi się jeszcze gęstsza. Na powietrzu uczułem, jak bardzo mi się w głowie kręci. Latarnie naftowe miały tęczowe koła, ludzie przesuwali się jak cienie. Biegłem z bijącem sercem przez tę mgłę.
I kiedy to wspominam, kiedym oczyma duszy oglądał tego szkraba pędzącego przez ulice, uczepił mi się natrętny frazes. Pamiętacie Cieplarnie Maeterlincka i ich dziwne wyliczania: „muzyka trąb pod oknami nieuleczalnych... zapach eteru