Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Pijane dziecko we mgle.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pamiętam ten wieczór — jak przez mgłę. Bo w istocie — była to późna jesień czy zima — mgła była tak gęsta, że możnaby ją, jak to mówią, jak ser krajać. Kraków miewa londyńskie mgły, zwłaszcza wówczas, gdy był fatalnie oświecony naftą. Dreptałem przy moich kompanach po linji A — B, przeszliśmy ją kilka razy zaglądając, jak każe obyczaj, w oczy szwaczkom, wreszcie skręciliśmy w ulicę Szpitalną. Towarzysze moi zatrzymali się przed sklepem, koło którego przechodziłem nieraz, ale nigdy mi nie przyszło na myśl, że tam się wchodzi. Na szyldzie widniał napis: E. Bochnak, handel wódek i rosolisów. Co to jest rosolis, do dziś dnia nie wiedziałem; zaglądam w tej chwili do słownika Arcta, pisze że „słodka wódka pachnąca“. W takim razie musiały tam rosolisy mieć stosunkowo słabszy odbyt, bo bardzo tam nie pachniało... Był to szynk podrzędnej klasy, dorożkarski, z blaszaną ladą, z wyziewami spirytusu. Nie bez bicia serca znalazłem się w tej mordowni, gdzie twarze wydały mi się straszne. Nie wiedziałem jeszcze, że pijacy to dobrzy ludzie. Czy zresztą pijacy? Z pewnością był tam ten i ów pracowity ojciec rodziny, który wszedł poprostu na kieliszek dla rozgrzewki, ale wyglądało to groźnie, zwłaszcza oglądane nieśmiałemi oczyma dziecka. Właśnie jakiś dorożkarz w bundzie komenderował: „Ociec z matką“. Naleli mu z dwóch flaszek. Za chwilę nowy gość: „Kwaśna z mocną“.