Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Obrachunki fredrowskie.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzi, którym nigdy ani głód nie skręcił kiszek, ani których ambicja nie była upokorzona, ludzi, którzy patrzą pobłażliwie na szamotanie się świata, niezbyt troszcząc się o to aby go przerabiać, bo ostatecznie miejsce przypadło im niezgorsze. I ten zupełny brak zaczynu rewolucyjnego, buntowniczego, różni zasadniczo teatr Fredry od Moljera czy od Beaumarchais'ego a zbliża go do teatru Musseta. „Należąc do epoki organicznej (?), nic z miejsca nie rusza“ — chwali Fredrę Lucjan Siemieński w przedmowie do jego Dzieł.
Słuszne jest tedy pytanie krytyka, „czy taki Jowialski nie jest bliższy z ducha Mussetowi niż jakiejkolwiek farsie Moljera“, ale odpowiedzi na to pytanie dałbym odmienny komentarz. W każdym razie, nie bez pikanterji jest fakt, że nasz komedjopisarz bliższy zdaje się duchem temu, którego pism nie widział na oczy, niż temu, na którym się uczył pisać i który uchodził za jego rodzica i mistrza. Ale o rzekomym „moljeryzmie” Fredry pomówimy osobno: to za obszerny temat.
Że Fredro i Musset nie wiedzieli o sobie wzajem, to właśnie daje smak tym analogjom, o których — gdyby nie brutalna przemoc dat! — nasi wpływologowie napisaliby już całe tomy. Choćby tylko ten pomysł: jak poeta Ludmir godzi się grać rolę błazna aby się dostać do domu Jowialskich, tak poeta Fantasio przypina sobie z nudów garb błazeński aby się dostać na dwór księcia, ów dwór nie mniej — dzięki swym gościom — pocieszny niż nasza Jowiałówka. I tam również zastaje romansową pannę, przeznaczoną człowiekowi mającemu nie „rozum i wieś”, ale taki sam rozum i tron małego książątka. Ale czy wieś polska nie była tronem małych książątek?