Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kalisz, Piotrków, Tomaszów Mazowiecki zamknęły bez przeszkód ten objazd pasterski, który narazie wypadło mi zakończyć, mimo zaproszeń z wielu stron Polski.
Wracając w przerwach do Warszawy, zastawałem, jak zwykle, pliki korespondencji. Najwięcej listów otrzymuję z najbardziej okupowanych dzielnic: z Pomorza, z Poznańskiego, ze Śląska. Kto pisze? Najrozmaitsi: prokurator, sędzia, nauczyciel, robotnik, młodzież. Kto nie czytał takich listów, ten nie może mieć pojęcia o prawdziwym nastroju ludności w stosunku do naszych okupantów. Ach, jak tam ludzie zaciskają pięści, jak zgrzytają zębami, a równocześnie jak panicznie się boją! Poprostu utraty chleba, represyj, zemsty. Ucisk — w małych zwłaszcza środowiskach — jest straszliwy. Tam nie można być nawet neutralnym, trzeba być karnym szeregowcem w kadrach świętoszkostwa, patrzyć bez mrugnięcia okiem na ogłupianie, łupiestwo, cynizm tyjący kosztem skrajnej nędzy, na zuchwałą brutalność czarnych wielkorządców. »Specjalnie tutaj, na Śląsku, — pisze mi jeden z przygodnych korespondentów, — sprawa mieszania się kleru do wszystkiego ma odrębny i niespotykany gdzieindziej charakter. Ta tłusta, czerwona łapa, wyciągnięta z czarnej sutanny, gnębi najmniejszy przejaw myśli«...
Od dziecka każdy musi być wpisany do bractwa. Najpierw — do Stowarzyszenia Dzieciątka Jezus, wyciskającego z dzieci — jak dzisiaj — bezrobotnych przeważnie nędzarzy znaczne kwoty na Murzynka