Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzo wiele, ale nie ujawniają się, nie wiedzą może wręcz same o sobie. Któryś z moich korespondentów, podkreślając potrzebę organizowania się ludzi podobnie myślących, skarżył się na to odosobnienie. »Kto wie, — pisał, — może w tramwaju siedzi koło mnie ktoś, kto myśli tak samo jak ja, a ja o nim nie wiem, ani on o mnie«.
Bo na dowód, jak utrudnione jest porozumienie się i wypowiedzenie, dam jeszcze przykład. Fakt, którego udzielił mi jeden z lekarzy prowincjonalnych. Lekarz ten przesłał — właśnie w sprawach, o których mówi pismo zakopiańskich lekarzy, — do organu społeczno-lekarskiego artykuł p. t. Czemu milczymy? Odmówiono mu wydrukowania. O sprawach społeczno-lekarskich, w gazecie... społeczno-lekarskiej!!!... Gdyby ów lekarz wyrażał przeciwne poglądy, miałby do swojej dyspozycji kilka tuzinów wszelakich gazet i gazetek w całym kraju. Niech to będzie zarazem objaśnieniem, czemu niektóre sprawy, które, zdawałoby się, należą gdzieindziej, trzeba poruszać w... Wiadomościach Literackich.
Pismo lekarzy zakopiańskich wydaje mi się tedy znamiennym sygnałem ostrzegawczym. Świadczy ono, że nietylko nie znamy opinji ogółu w najważniejszych sprawach społecznych, ale — tak jak rzeczy stoją — nie mamy prawie możności jej poznać.