Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może się pan napije herbaty?
— Owszem, proszę — odpowiada tonem najzupełniej światowym.
Stawiam przed nim herbatę, chleb, masło, kotlet z obiadu, sprzątając zarazem książki, któremi stół jest zawalony.
— Proszę pana, to już znak że bardzo jestem głodny, kiedy najpierw chwytam za jedzenie a nie za książkę. Bo u mnie zawsze pierwsza jest książka.
— Ale kto pan właściwie jest?
— Dziad jestem, i nie wstydzę się tego. Dziaduję w białostockiem. Przyjechałem tu na Dzień Zaduszny, żebrać na Brudnie. Czemu nie na Powązkach? Bo tam nie wpuszczają do środka, trzeba stać pod bramą, a to mi nie odpowiada.
Coraz bardziej zdziwiony, ciągnę dziadka za język. Niebardzo nawet tego potrzeba, bo i sam gada chętnie. Zatem, jak rzekł wyżej, dziaduje od wsi do wsi. Nie dziaduje pod kościołem, bo tam są sami pijacy, a on tego towarzystwa nie znosi; ale chodzi po wsiach, żebrze, a wzamian za to poucza chłopów o tem i owem. Za wyżebrane pieniądze przedewszystkiem kupuje książki i gazety (czytuje pięć gazet), co mu omal nie zwichnęło karjery, bo kiedy się zgłosił raz do sołtysa o pozwolenie na żebranie, sołtys odmówił, właśnie dlatego że czytuje książki i gazety: niby że dziad nie powinien czytać, bo co to za dziad? Ale stary nie dał się: — jakto! odpalił sołtysowi: to żebrak może pić wódkę i palić papierosy, a nie wolno mu czytać?