Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/067

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Wernyhora[1]

W CHWILI gdy rozlega się powszechny lament na brak czytelnictwa, na upadek zainteresowań intelektualnych, wizyta, którą miałem przed kilku dniami, jest tak uderzająca, że muszę ją opowiedzieć choć w paru słowach. Tym, którym wydałaby się zmyśleniem, powiem odrazu, że nie umiem zmyślać, zawsze mówię wszystko tak jak było. Gdybym umiał zmyślać, pisałbym powieści i brałbym nagrody literackie.
Otóż, pewnego dnia, podczas gdy siedzę przy swojej maszynie, oznajmiają mi dziwną wizytę: przyszedł stary dziad, żebrak, i chce się ze mną widzieć, jak mówi, »względem płodności«. Wychodzę do przedpokoju i widzę w istocie typowego dziada starej daty, z długą siwiutką brodą, z kosturem: wyciąga do mnie rękę i mówi:
— Proszę pana, ja wyczytałem co pan tutaj robi, wiem że na pana pomstują, przyszedłem żeby panu dodać ducha, aby panu pobłogosławić. Względem tej poradni. Święta robota. Żeby nie było na świecie tylu nędzarzy, męczenników.

Zaintrygowany, proszę dziadka do pokoju; po chwili wydaje mi się tak interesujący, że zatrzymuję go.

  1. Zarówno ten jak i poprzedni opis są ściśle autentyczne.