Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zamilkł i tylko ćmił jednego papierosa po drugim. Aby coś powiedzieć, spytałem, czy nie utrudnia roli księdza to, że musi targować się o taksy, że musi być jakby handlarzem. — Nie (odrzekł), to nie ma zbyt wielkiego znaczenia; jeżeli ksiądz jest taktowny, da z tem sobie radę. Naprzykład — to było za czasów marki polskiej — przyszedł chłopak z dziewczyną dać na zapowiedzi. Ksiądz zażądał za ślub 70.000 marek. Chłopak aż się zgiął, tak go przeraziła ta suma. »Co tobie, za dużo? Spójrz na swoją dziewczynę, toć ona nie 70.000, ale 700.000 tysięcy warta«. Tak to chłopcu trafiło do przekonania, że dał nie targując się. Tak, jeśli ksiądz jest taktowny, da sobie radę...«
Znów umilkł. Po chwil i zaczął jakby do siebie:
»...Gdyby nie pozwalać chłopcom wstępować tak młodo! Każdy biskup zabiega o małe seminarjum; biorą chłopców trzynastoletnich, potem już bardzo trudno zmienić; przytem w tej atmosferze rośnie, nie widzi nic poza nią. Dopiero później, jako wikary, pojmuje co zrobił...
»...Bywa, że mu zbrzydnie sutanna, że mu to się wydaje śmieszne czuć się mężczyzną, a być babą; wstydzi się swojej sukni. Albo czuje szaloną potrzebę wyładowania energji, sił... Są tacy, którzy się akomodują, jedzą, piją, grają w karty, rano idzie spać o szóstej, mszę, zamiast o ósmej, odprawi o jedenastej... Ot, niech pan patrzy, co do mnie pisze mój kolega, ksiądz: »Jeden z nas myśli o złotych,