Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jest jedyny, który ma odwagę poruszać pewne sprawy. I nieraz, czytając to co pan pisze o nas, rozkładaliśmy z moim kolegą, księdzem, ręce z podziwu: Skąd u tego człowieka — mówiliśmy — ta intuicja? Jakby patrzał, jakby wiedział!«
»Czuję potrzebę pomówienia z panem, powiedzenia panu wszystkiego. Ja już jestem poza życiem: choćby się co i zmieniło, ja już z tego nie skorzystam. Ani nie zrzucę tej sukni, ani... przepadło. Ale chciałbym się przyczynić... do uzdrowienia...
»Pan pisał o celibacie. Nie miał pan racji. Tu nie chodzi o celibat, tego się nie zmieni, ani kościół tu nie ustąpi. Tu są dwie różne kwestje: tragedja jednostki i szkoda społeczna... Ten biskup, którego pan cytował, mówi: »Dajcie nam lepszy materjał«. Tu nie materjał winien, tylko system: przy tym systemie, najlepszy materjał zepsują.
»Wstępuje się do seminarjum — często bardzo młodo — najczęściej pod wpływem matki. To ambicja matek: syn księdzem. Rzucić seminarjum... to się nie zdarza. Być wydalonym — to cała tragedja. Odstąpić od święceń, to też się prawie nie zdarza. Zresztą taki chłopak, pod uciskiem atmosfery, nie zdaje sobie sprawy sam z siebie. Zabiedzony, niedojedzony, anemiczny... Sądzę, że w seminarjum przeważnie zachowują czystość — może trochę onanji... Co innego mają w głowie. Kwestja poczyna się dopiero później, skoro chłopak jako wikary odkarmi się, rozkwitnie... Zaczyna się formowanie cha-