Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeczowo, abstrakcyjnie, — z umysłu obojętnie; — czasem jedynie, między wierszami, dla umiejących dobrze czytać, przyszpilając zbożne szalbierstwa napastników. Ale, w sumie, uderzający jest brak proporcyj między jawnością i zuchwalstwem ataku a dyskrecją i wstrzemięźliwością obrony.
Tłumaczy się to poniekąd układem stosunków w niepodległej Polsce. W chaosie pierwszych naszych poczynań, kler umiał się stać od początku wielką siłą. Świetnie zorganizowany, czujny, karny, z wiekowemi tradycjami polityki, wzbogacony wpływem dzięki naszej ordynacji wyborczej, umiał wyzyskać każdą sposobność, każdą cudzą słabość czy nieuwagę, każdy błąd. Żadne ze stronnictw nie lubi go mieć przeciw sobie. Jeszcze bardziej zaakcentowało się to od czasu »przewrotu majowego« i rozłamu jaki po nim nastąpił. Rozłam ten zmącił naturalne ugrupowania warstw, łącząc najsprzeczniejsze żywioły zarówno po stronie rządu jak po stronie opozycji. Wszystko, co nie stanowi bezpośredniego atutu w walce opozycji z rządem — choćby skądinąd najbardziej zasadnicze — stało się nieistotne a przynajmniej nieaktualne; stało się czemś, czego się nie rusza, aby nie osłabiać »wspólnego frontu«. Charakterystyczne jest, że po obu stronach kompromis odbył się kosztem »lewicy«... Braterstwo socjalizmu z endecją sparaliżowało odpór, jaki socjalizm w innych warunkach byłby dawał zaborczości klerykalnej. Gdyby nie partyzancki animusz p. Budzińskiej-Tylickiej, nasz organ socjalistyczny bodaj-że najchęt-