Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Nasi okupanci.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w tem, że kler nie chce żadnego porozumienia, nie chce unormowania tej sprawy; nawet dzisiejszy chaos i chroniczny skandal stosunków prawnych są mu milsze niż jakiś porządek, o ileby ten porządek nie przyznawał mu absolutnego monopolu, cła i myta we wszelkich sprawach małżeńskich. Chodzi o to »ucho igielne«, przez które, wbrew słowom Pisma, przechodzą jedynie bogacze...
I znów uderzyć musi ten twardy, nieludzki ton. Nic ich nie obchodzą cierpienia ludzi, demoralizacja, krzywda, zamęt prawny. Nigdy w tych orędziach nie zabrzmi nuta współczucia. Cierpieć, męczyć się i... płacić, to jedyna rola człowieka na tym ziemskim padole. Zwłaszcza płacić. I to jest charakterystyczne: o wszystkiem mówią te orędzia, tylko nie o kwestjach materjalnych. Utarła się taka kurtuazja, bardzo wygodna; wobec kleru, który — zbiorowo czy pojedyńczo — jest najbardziej nieubłagany gdy idzie o sprawy pieniężne, stale przystoi udawać, że te rzeczy nie istnieją, że wszystko rozgrywa się w wymiarach zaziemskich.
Tak więc, o cokolwiek chodzi, o szkolnictwo czy o kodeks karny, czy wreszcie o nową ustawę małżeńską, wszędzie ci nowi wielmoże przeciwstawiają się jakiejkolwiek zbawczej i koniecznej reformie, wszędzie nieubłaganie ścigają własne »mocarstwowe« cele, obce społeczeństwu w którem żyją. Wiemy czem straszą i co robią; ale co dają? Czem zamanifestowali swój udział, swoje istnienie w ciężkim okresie jaki przechodzimy? Msza na inten-