Drugą przyczyną to było ubóstwo już nie pieniędzy, ale życia. To był Kraków z epoki W Sieci, gdy młodzi tłukli głowami o mur. Smutek, ciasnota, beznadziejność... Jeden Wyspiański umiał to przeczarować na Sztukę, inni wyli z desperacji. Otóż, kiedy się przekraczało próg spelunki, znikał na jej progu mały, śmieszny Kraków: wchodziło się w wielkie zaklęte królestwo gry. Bo namiętność jest jedna, czy jej terenem Paryż, Londyn, wielkie miasto portowe czy nadwiślański gródek, talja kart wszędzie jest jednaka, stawka wysoka czy niska, dla tego kto ciągnie kartę to w danej chwili wszystko jedno. Karciarnia była w maleńkim Krakowie niby eksterytorjalna ambasada potężnego szatana. Trudno o silniejszy kontrast, niż ten, jaki był między martwą i pustą ulicą ówczesnego Krakowa, a wnętrzem jaskini gry. Miało się uczucie, jakby, za obróceniem pierścienia w bajce lub wymówieniem zaklętego słowa, otwierał się sezam wzruszeń, przeżyć, nadziei... Długi stół bakarata, przy którym, głowa przy głowie — zwłaszcza przez kilka dni po „pierwszym” — cisnęli się gracze; ciągnąca się czasem kilka dób bez przerwy partja, przy której partnerzy zmieniali się, wychodzili, wracali, szli do domu, do biura, wracali znowu, ci sami lub inni, a tylko „szmenda” (chemin de fer) niestrudzona obiegała w koło, tylko raz po raz rozlegały się sakramentalne zaklęcia czarów. Od pierwszego wejścia chwyta poprostu za włosy astralna ręka gry, dreszczyk przebiega po krzyżach. Stanowczo w tem jest coś więcej, niż te pieniądze, które się rozgrywa: to
Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/011
Wygląd