Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marzenie i pysk.djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy ciągnąłem dziewiątkę (a choćby ósemkę) do figury, żyłem czystą poezją, bo na dnie zawsze byłem i jestem tylko poetą.
Mówiąc „domu gry”, popełniam bezczelny eufemizm, bo właściwie były to spelunki przy kawiarni. Czasem, dla bezpieczeństwa, wprost pokoik w mieszkaniu właściciela tejże, gdzie zresztą za całe umeblowanie był stół do gry, trochę krzeseł i w kącie nocnik. Ten ostatni sprzęt był niejako symboliczny; miał oznaczać, że to jest mieszkanie prywatne, i że policja nie ma tam prawa wstępu. Miała coprawda od biedy to prawo, ale korzystała z niego rzadko, niejako zmuszona, w razie jakiejś poważnej denuncjacji. Raz, w czasie takiego najścia policji, wsławił się swoim naiwnym okrzykiem znany dobrze w ówczesnym Krakowie lekarz bez pacjentów, zwany po imieniu „Tyda”, a z przydomku „stary szmenda”, gracz legendarny, obłąkany, mityczny, który wobec komisarza policji zgarniającego ze stołu pieniądze, założył protest: „Panie komisarzu, ta setka stoi za piątkę”... (co znaczyło, że obstawił tylko pięć guldenów, a położył setkę z braku drobnych. Ale komisarz nie wydał mu reszty! Tylko gracze zrozumieją cały wdzięk tego epizodu).
Tych spelunek było sporo. Kraków ówczesny — nie wiem jak jest dziś — był podminowany grą. Przyczyną była może bieda. Nic nie można było zarobić, nic wykombinować, pensja w tem biednem urzędniczem mieście nikomu nie wystarczała, chyba na to co niezbędne, a któż może żyć tem, co niezbędne?