Strona:PL Tadeusz Boy-Żeleński - Marysieńka Sobieska.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

porcji używają, toteż i rozgrzewania krwi nie masz okazji...“ Zresztą człowiek w tym człowiekowi nierówny: „bo lubo wielki wszystkim mądrze dla konserwowania rodzaju smak zostawiła natura, jednym jednak większy niżeli drugim zostawiła appetyt“...
Biedny bohater! W istocie, jego nie ustający a tak cnotliwy „appetyt“ wart był lepszej nagrody. Jakże godny zazdrości wydaje mu się los niezdary Michała, w którym królowa jakoby tak jest zakochana, że chce mu towarzyszyć wszędzie i iść za nim na kraj świata, mimo iż — powiada — widzi to bardzo dobrze, że „to Twoje państwo zginąć musi, bo żadnego w nim nie masz porządku ani zgody“. A on, Sobieski, ma co? Niech mu kto pokaże człowieka, który takie rzeczy znosił: niechęć króla, nienawiść du peuple, i niemiłość tak jawną tej, którą kochał milion razy więcej niż siebie samego... Z jakąż niechęcią jedzie do Warszawy, gdy chodzą wieści, że w Warszawie dwór ma urządzić nową noc św. Bartłomieja... To znów donosi żonie, że król się dał słyszeć, że jedynie ona sama mogłaby go pojednać z Sobieskim; i „łaski i fawory, które uznawał od Wci podczas swej w Zamościu jeszcze rezydencji, bardzo depredykuje, i o swojej dawnej często przed damami powiada inklinacji“...
Na takie sposoby puszcza się biedny Celadon, aby ją skłonić do powrotu do kraju.
Ale ona nie chce wracać. Bierze sobie „iako pretext“ — może i nie pretekst, bo wiemy, że istotnie jest poważnie chora — niepowrotu, że lekarstwa zażywrać chce nie tylko tej wiosny ale przez lato i jesień... Gorzej jeszcze: w chwili złego humoru, Mary-